LITWA się lituanizuje

W naszym kraju ulega przyśpieszeniu proces lituanizacji mniejszości narodowych, w którym najważniejszą rolę odgrywają szkoła litewska i mieszana rodzina.

Jeszcze niezbyt dawno pedagogów szkoły średniej "Ąuolynas" w wileńskiej dzielnicy Lazdynai niepokoiło to,że jej mieszkańcy starzeją się, zmniejsza się ilość młodzieży, a więc również potencjalnych uczniów. Zdawało się,że bliski jest ten czas, gdy trzeba będzie redukować liczbę klas, a więc również nauczycieli, a może nawet zamknąć jedną z trzech litewskich szkół w Lazdynai. Wszyscy uświadamiają sobie, co w obecnych czasach znaczy znaleźć pracę niemłodej już nauczycielce, postaci dominującej w większości szkół. Jednakże, wszystko szczęśliwie obróciło się na lepsze: liczba uczniów nieoczekiwanie zaczęła rosnąć niczym na drożdżach. Przez wiele lat można było utworzyć tylko dwie klasy pierwsze, potem znalazła się trzecia, natomiast w tym roku jest już ich cztery, przy tym wszystkie całkowicie skompletowane. 79 uczniów! Przy tym w kraju, który znalazł się w niżu demograficznym, w którym z powodu niskiej liczby urodzeń i rozszerzającej się emigracji maleje ogólna liczba mieszkańców.

W tym roku w szkole średniej "Ąuolynas" zabrakło nawet ławek dla dodatkowo utworzonej pierwszej klasy, natomiast miejski wydział oświaty nie był w stanie przydzielić nawet centa na zakup chociażby używanych sprzętów. Jednak uczniowie nie będą musieli siedzieć na podłodze.Ławki pożyczyła sąsiednia szkoła rosyjska. Ta historia jest typowa. Do szkół litewskich zapisano dzieci polskie, rosyjskie i innych mniejszości narodowych. W szkoleśredniej "Ąuolynas" dzieci z rodzin nielitewskich i mieszanych stanowią ponad trzecią część tegorocznych pierwszaków, praktycznie cały przyrost ich ogólnej liczby, jeśli porównamy z tym, co było cztery lata temu. Takiego przełomu jeszcze nie notowano w historii narodu litewskiego - coraz większa liczba mieszkańców Litwy innych narodowości lituanizuje się, dobrowolnie przyjmując litewskie wartości narodowe i kulturalne.

Wileńszczyzna wrze

"Realizowana jest lituanizacja Ziemi Wileńskiej. Ludzi namawia się, wprowadza w błąd, zmusza się, kusi się dobroczynnością, prezencikami, aby tylko swe dzieci posyłali do szkół litewskich - oburza się poseł na Sejm i znany polski działacz Polaków na Litwie Jan Sienkiewicz. - Nawet lepszym dożywianiem dzieci! Tak właśnie jest, w tych szkołach bowiem, które należą do gestii administracji powiatu wileńskiego, opiekującej się oświatą litewską, na dożywianie dzieci z rodzin potrzebujących wsparcia socjalnego, przeznacza się więcej pieniędzy niż w tych, które należą do wydziałów oświaty samorządów. Samorządy mogą przeznaczyć dwa lity na dożywianie jednego dziecka, natomiast powiat przydziela trzy lity i nawet więcej".

Czyżby tak cynicznie przyciąga się dzieci do szkół litewskich! Czyżby zniżono się do takich argumentów? Wcale nie. Jak powiedziała tymczasowa kierowniczka wydziału oświaty powiatu wileńskiego Ramute Zungailiene, J. Sienkiewicz śmiertelnie już dokuczył tej instytucji, wielokrotnie objaśniano mu, że kilka lat temu było tak naprawdę, chociaż to trwało krótko, obecnie natomiast szkoły litewskie pod tym względem nie różnią się od polskich.

Nie dziwi niezgodność tych poglądów. Działacze litewscy i polscy, oddani sprawom narodowym Wileńszczyzny, podejrzliwie patrzą na siebie, obrzucają się oskarżeniami, które najczęściej bywają bezpodstawną gadaniną. Na pierwszej linii bezpośrednio stykają się aktywiści Związku Polaków na Litwie i towarzystwa "Vilnija". Toczy się walka o każde dziecko. W każdej miejscowości Wileńszczyzny można o tym usłyszeć przeróżne historie. "Sami nie agitujemy rodziców - mówi Alina Piščiakiene, dyrektorka litewskiej szkoły średniej w Kowalczukach, miejscowości położonej przy granicy z Białorusią, ale wyczuwamy,że za naszymi plecami toczy się jakaś walka. W tym roku był przypadek, gdy rodzice przyprowadzili dziecko do pierwszej klasy naszej szkoły, ale po pewnym czasie zostali zmuszeni do wycofania podania. Kto zmusił? "Agitowali" nauczyciele tamtej szkoły (tj. polsko-rosyjskiej - R. G.), jest również Związek Polaków, który prowadzi swoją robotę". Uczestniczące w rozmowie nauczycielki dodały,że matce tego dziecka zagrożono zwolnieniem z pracy, ona zachorowała, ostatecznie nie wytrzymała i posłała dziecko do polskiej szkoły.

Doktor nauk przyrodniczych (geografii) Petras Gaučas, który od dziesięcioleci prowadzi badania narodowych procesów demograficznych w Litwie PołudniowoWschodniej, może opowiedzieć o jeszcze bardziej interesujących przypadkach. "Zdarza się,że bywają podania do szkoły litewskiej, jednakże zostają one niespodziewanie wycofane. W Czużakampiach było 6 podań, dlatego więc pracownicy powiatowego wydziału oświaty udali się na miejsce, zapoznali się z rodzicami i postanowili otworzyć szkołę - doktor wspomina historię, którą zapamiętał szczególnie. - Ale gdy następnie przyjechali już z nauczycielką, to pozostało tylko jedno podanie, resztę wycofano. Jak się okazało, podczas pierwszej wizyty czyjeś oczy bacznie obserwowały, do jakich domów zachodziła delegacja z powiatu. Następnie jacyś agitatorzy odwiedzili tych samych rodziców, więc pozostało tylko jedno podanie. Jednakże ta historia ma dalszy ciąg, sama nauczycielka bowiem znalazła jeszcze sześciu uczniów i ostatecznie miała ogółem siedmioro dzieci, ale już nie tych samych, jak było początkowo". Takich historii pod bokiem stolicy można usłyszeć mnóstwo. Wileńszczyzna wrze, obu konkurującym stronom jest piekielnie trudno.

A za Związkiem Polaków i "Vilniją" stoją o wiele potężniejsze instytucje i organizacje. Zdaniem Petrasa Kalniusa, doktora historii, badającego procesy etniczne, obecnie Polacy w Litwie Południowo-Wschodniej mają ograniczoną terytorialno-polityczną autonomię, nie proklamowaną, prawnie nie zalegalizowaną , ale w rzeczywistości przekraczającą granice autonomii kulturalnej. Samorząd bezżadnej opozycji może swobodnie prowadzić swe sprawy wewnętrzne: w zakresie oświaty, mianowania urzędników i in. Na przykład, sami pracownicy wydziałów oświaty rejonów wileńskiego i solecznickiego namawiają rodziców, aby nie posyłali dzieci do litewskich szkół, nie mówiąc już o zakładaniu nowych szkół i klas z państwowym językiem nauczania. Nawet z trybuny Sejmu litewskiego cytowane są opublikowane w prasie polskiej słowa kierownika wydziału oświaty rejonu solecznickiego A. Jankowskiego o Wileńszczyźnie: "Jest nas 260 tysięcy, była tu i zawsze będzie Polska".

Naturalnie,że władze lokalne - samorządy i starostwa - nie zwracają uwagi na potrzeby litewskich placówek oświatowych, wszelkimi sposobami utrudniają zakładanie nowych. Powiadają,że samorząd rejonu wileńskiego ma dwa oblicza: jednym - troskliwym i macierzyńskim - spogląda na szkoły polskie, drugim natomiast - macochy - patrzy na szkoły litewskie. Według danych, jakie posiada P. Gaučas, w latach 1994-1996 na Wileńszczyźnie nie powstała ani jedna litewska placówka szkolna. Natomiast szkoły polskie zakładano, gdzie tylko było można, starając się przy tym stworzyć im jak najlepsze warunki.

Poważnie przyczynia się do tego pomoc charytatywna, nadchodząca z Polski. Jak mówiła nauczycielka pierwszej klasy szkoły litewskiej w Kowalczukach Graina Tamošauskiene, pierwszoklasiści z sąsiedniej szkoły polskiej od sponsorów otrzymują po tornistrze, wypełnionym przyborami szkolnymi. Dzieci ze szkoły litewskiej nic takiego nie widziały. W ogóle, szkoła litewska w Kowalczukach wygląda bardzo ubogo w porównaniu z innojęzyczną. Mieści się ona w budynku przedszkola, ma tylko 8 izb dla 12 klas, więc nie może być nawet mowy o tworzeniu systemu gabinetowego. Nie posiada nawet komputera, chociaż wykłada się kurs informatyki. "Gdy trzeba będzie pokazać "żywy" komputer, poprosimy o pomoc kolegów ze szkoły polskiej, mają oni bowiem jeden" - spodziewa się wybrnąć z trudnej sytuacji dyrektor szkoły litewskiej A. Piščiakiene.

Z drugiej strony, nie trzeba sobie wyobrażać, że oświata litewska jest bezbronna. Zajmują się nią od razy dwie instytucje rządowe - administracja naczelnika powiatu wileńskiego oraz Departament Mniejszości Narodowych i Wychodźstwa. Zgodnie z ustawą, wszystkie powiaty maja prawo zakładania nowych szkół i innych placówek oświatowych, ale ze zrozumiałych przyczyn korzysta z tego jedynie powiat wileński. Dlatego J. Sienkiewicz przekonuje,że powiaty gdzie indziej na Litwie nie były potrzebne, utworzono je tylko dla pozoru, aby oczu nie kłuł powiat wileński, mający szczególnie ważne zadanie - mianowicie zamknąć drogę dążeniom lokalnych samorządów do odzyskania ziemi i w dziedzinie oświaty. Jak tam jest, ale po roku 1996 powiat wileńskizałożył prawie trzydzieści litewskich szkół i jeszcze prawie 20 internatów, przedszkoli i innych placówek oświatowych. Jest to już siła, chociaż w ostatnim okresie nowe budownictwo stanęło z powodu znacznego brakuśrodków w budżecie państwowym.

Z pierwotnego chaosu wzajemnych oskarżeń i pretensji wyłania się wyraźna tendencja: na Wileńszczyźnie w szybkim tempie rośnie liczba uczniów w szkołach litewskich. P. Gaučas obliczył: od 1987 do 1997 r. udział uczniów pierwszych klas szkół litewskich (przy próbie ustalenia kierunku rozwoju właśnie istotnym wskaźnikiem jest liczba pierwszoklasistów) w rejonie wileńskim wzrósł z 19 do 45 proc., a w rejonie solecznickim odpowiednio z 8 do 37 proc.. Tempo nadal wzrasta, dlatego w roku ubiegłym (jeszcze nie ma danych z roku 1999) do pierwszych klas przyszło już ponad 50 proc. wszystkich pierwszaków, do polskich natomiast - prawie 40 proc., chociaż absolutna większość mieszkańców regionu uważa się za Polaków.

"Czym to się wszystko zakończy? - pytamy P. Gaučasa. - Wileńszczyzna zacznie mówić po litewsku?". "Może być, chociaż tego nie chcą i sprzeciwiają się jak mogą władze lokalne i działacze Związku Polaków na Litwie - odpowiedział on. - Zapewne, liczba uczniów w szkołach litewskich osiągnie 80 proc., jednakże część miejscowych mieszkańców wyróżnia się silnymi nastrojami propolskimi i naprawdę nie będzie posyłać swych dzieci do szkół litewskich. Niewątpliwie jednak, takich będzie mniejszość".

Skoro już Wileńszczyzna wybiera litewską oświatę, to co mówić o innych regionach. Liczba uczniów uczących się w języku państwowym co roku w kraju wzrasta widocznie. Proces ten ilustrują przedstawione na wykresie dane, jak w latach niepodległości w kraju wzrastał odsetek uczniów w litewskich szkołach ogólnokształcących.

Wielu rozmówcom zadaliśmy pytanie, dlaczego szkoła litewska staje się tak atrakcyjna. Odpowiedź zawsze była ta sama: po 1990 roku znacznie podniósł się prestiż języka i kultury litewskiej wśród większości innojęzycznych obywateli Litwy. Dlatego ludzie, którzy patrzą na życie otwartymi oczyma i prawidłowo rozumieją swoją epokę, posyłają dzieci do szkół litewskich, wiedzą bowiem,że będzie imłatwiej wstąpić do wyższej uczelni, znaleźć lepiej płatną pracę, przenieść się do innej miejscowości w kraju, w ogóle , lepiej czuć się w państwie litewskim. Nie przypadkowo dyrektor Departamentu Mniejszości Narodowych i Wychodźstwa Remigijus Motuzas właśnie teraz otrzymał interesującą prośbę od studentów z Litwy, którzy uczą się w Warszawie. Pragną oni uczyć się języka litewskiego, którego ich pokolenie nie mogło jeszcze należycie opanować w szkołach polskich i rosyjskich naszego kraju, a bez którego trudno będzie na Litwie po powrocie ze studiów, dlatego proszą departament o poparcie tego zamiaru.

Wielu przedstawicieli mniejszości narodowych, którzy ukończą szkoły litewskie, w przyszłości wynarodowi się, zlitwinizuje się, szczególnie pochodzących z rodzin na wpół litewskich lub z takich rodzin, które utraciły tożsamość litewską niedawno, jedno lub dwa pokolenia temu, a takich na Wileńszczyźnie jest wiele. "W okresie sowieckim potomkowie rodzin mieszanych wahali się, jaką narodowość wybrać, teraz natomiast sprawa jest jaśniejsza - dzieli się wnioskami ze swych badań P. Gaučas. - Nawet wielu mieszkańców Ziemi Wileńskiej, którzy już zapomnieli języka litewskiego, powróci do swej pierwotnej narodowości. Zwłaszcza w tych miejscowościach, gdzie ten język został zapomniany niedawno i ludzie jeszcze pamiętają, że ich rodzice i dziadkowie mówili po litewsku". W wielu przypadkach szkoła może nie od razu skorygować orientację narodową - poprzez nią człowiek tylko wpada w wir innego życia, trafia do litewskiegośrodowiska, nie wynaradawiając się sam. Jednakże w takim przypadku bardzo wzrasta prawdopodobieństwo,że wynarodowią się jego dzieci, zwłaszcza, gdy rodzina będzie mieszana.

Małe narody obawiają się wzrostu liczby małżeństw mieszanych

"Dlaczego Litwini Puńska sprzeciwiają się stacjonowaniu oddziału polskiej straży granicznej w swym miasteczku? - zapytuje P. Kalnius. - Nie dlatego, że z nimi będą musieli rozmawiać po polsku - miejscowi Litwini doskonale znają ten język. Obawiają się oni,że pobyt młodych mężczyzn spowoduje powstawanie mieszanych rodzin ze wszystkimi wynikającymi z tego konsekwencjami". A te konsekwencje nie będą na korzyść mniejszości litewskiej. "Jeszcze w czasach sowieckich prowadziłem na Uniwersytecie Wileńskim kurs "Geografia mieszkańców", w czasie którego przestrzegałem studentów przed niebezpiecznymi ówcześnie Litwinom mieszanymi rodzinami - wspomina P. Gaučas.- Decydowało to, gdzie zamieszkają młodzi. Mówiłem, jeśli osiedlą się w Kownie, to gwarantuję niemal w stu procentach,że ich dzieci będą Litwinami, jeśli w Wilnie - to możliwości są równe, jeśli w Moskwie, to wszystko będzie, jak w Kownie, tylko odwrotnie". W rodzinie mieszanej zwykle zapanowuje jedna samoświadomość narodowa, która najczęściej jest przekazywana dzieciom.

Tradycyjnie Litwini sceptycznie oceniają małżeństwa z przedstawicielami innej narodowości. W Litwie przedwojennej było tylko 2 proc. mieszanych małżeństw. Jednakże w ostatnim okresie zwyczaje się rozluźniają: w 1990 r. mieszane rodziny założyło 5 proc. wszystkich Litwinów, którzy zawarli związki małżeńskie, natomiast w roku ubiegłym takich związków było już 7 proc. P. Kalnius uważa, że wpływają na to dwie przyczyny. Po pierwsze, zanikła obawa przed wynarodowieniem. W niepodległej Litwie bezpieczeństwo etniczne Litwinów pozostaje pod ochroną ustaw, na przykład, o języku państwowym. Po drugie, młodzież ma wszelkie możliwości nawiązywania kontaktów z przedstawicielami innych narodów i ras, natomiast w okresie sowieckim tego nie było - wtedy istniała tylko możliwość zawarcia małżeństwa chyba ze studentem uniwersytetu Lumumby w Moskwie. Spisy ludności w latach 1979 i 1989 wykazały,że już w końcowym okresie sowieckim na Litwie rozpoczęły się sprzyjające narodowi litewskiemu pod względem ilościowym procesy asymilacyjne. W latach 1970-1979 w związku z tym liczba Litwinów wzrosła o ponad 30 tysięcy. Gdyby to nie nastąpiło, wówczas w roku 1979 ich udział wśród mieszkańców Litwy byłby o cały procent mniejszy tylko 79 proc., nie zaś 80 proc. jak było w istocie. Połowę przedstawicieli innych narodowości zlitwinizowano w Kownie, w tym prawdziwym tyglu lituanizacji. Jeszcze większego rozmachu proces ten nabrał w ostatnim dziesięcioleciu okupacji - w latach 1979-1989 populacja Litwinów z przyczyny asymilacji wzrosła o 52 tysiące. Dzięki temu głównie zrekompensowano malejący w swej ojczyźnie ciężar właściwy Litwinów z powodu mechanicznej rusyfikacji (gdy rosyjskojęzyczni przenosili się z innych miejscowości na Litwę) - w 1989 roku stanowili oni 79,6 proc. ogólnej liczby mieszkańców, gdyby zaś nie naturalna asymilacja, byłoby ich 78,2 proc. Specjaliści nie mają wątpliwości,że w pierwszym dziesięcioleciu niepodległości liczba zlituanizowanych mieszkańców znacznie wzrosła i mówią ostrożnie o blisko stu tysiącach osób, chociaż ostatecznie prawdziwy obraz stanie się jasny dopiero po spisie ludności, który odbędzie się w roku przyszłym.

Co prawda, mogą też być niespodzianki. Nie jest jasne, jaką rolę odegra obojętność wobec tożsamości narodowej, którą obiektywnie rozwija zbyt natarczywie narzucana "macdonaldowa" zachodnia kultura. To, że, według czyjegoś ironicznego powiedzenia, przede wszystkim dążymy do tego, aby przyłączyć się do kanalizacji zachodniej, a nie cywilizacji zachodniej, może unicestwić cały obecny optymizm, dotyczący wreszcie uzyskanej przez naród litewski zdolności przeciwstawiania się wynarodowieniu i asymilowania samemu przedstawicieli innych narodowości.

"Veidas" z 16 września 1999 r.)



Od redakcji:

mimo że autor publikacji nie uniknął, niestety, jednostronności, pomijając wiele elementów, w tym finansowego mechanizmu lituanizacji terenu, historycznie zamieszkałego przez ludność polską, jest ona jeszcze jednym dowodem tego,że polityka państwa jest wyraźnie ukierunkowana na wymuszane wynaradawianie ludności polskiej na Ziemi Wileńskiej.

Inicjatorom i inspiratorom tych działań warto by było jednak poznać pewne sprawdzoneżyciem myśli o tym naszego rodaka Stanisława Mackiewicza (Cata), który jednoznacznie stwierdzał,że uprawianie przez państwo polityki nacjonalistycznej nie służy jego umocnieniu, a raczej przeciwnie.

Nie bez znaczenia, naszym zdaniem, byłaby dziś możliwość zachowania i wykorzystania wielokulturowości tego regionu i jegoładu społecznego w celu zachęcania do inwestycji wokół stolicy, rozwoju turystyki itp.

Warto też zwrócić uwagę na fakt, że ta ziemia właśnie z racji jej wielokulturowości i bycia na pograniczu kultur i narodów wydała wielu wybitnych ludzi i idei. Monokultura, a tym bardziej narzucana na siłę, będzie tutaj wyraźnie bezpłodna.

Właśnie dlatego nasza działalność ukierunkowana na zachowanie i rozwój szeroko pojętej kultury polskiej ma głęboki sens i ważne znaczenie również dla samej Litwy.

Rimgaudas GELELEVIČIUS
Nr. 41, 7 - 13 października