Weronika Wojciuk

Nie dający się kierować proces

Niedawno w telewizji oglądałam reportaż z Wileńskiej Giełdy Pracy. Kobieta przeszło 40 - letnia, z zawodu technik budowlany, opowiadała, jak pracowała jako sprzątaczka w sklepie "Maxima". "Kiedy przyjmowano mnie do pracy, powiedziano, że będę pracowała od godz. 8.00 do 20.00 i otrzymam 600 Lt, więc się zgodziłam - mówiła. - W pierwszym tygodniu faktycznie tak pracowałam. W drugim poproszono, bym została do godz. 22.00, jeszcze po tygodniu - do 24.00, a potem - musiałam myć podłogi przez całą noc! Zwróciłam się do Inspekcji Pracy, gdyż wiedziałam, że pracodawca narusza ustawę o pracy, że nie ma prawa trzymać mnie dłużej niż 12 godzin. Miałam rację. Inspektor zatelefonowała do pracodawcy i powiedziała, że jeżeli nadal tak będzie postępował, zostanie ukarany grzywną. W tym dniu rzeczywiście odpracowałam 12 godzin i poszłam do domu. Dosłownie jednak po dwóch dniach moja bezpośrednia zwierzchniczka zaczęła się czepiać do mojej pracy, chociaż nie było ku temu powodu, gdyż sprzątałam tak jak zawsze, sumiennie. A jeszcze po trzech dniach zostałam zwolniona..."

- Płaciliśmy ci 600 Lt, a jednak poszłaś ze skargą do Inspekcji Pracy - powiedziała mi na pożegnanie zwierzchniczka. - I tak postąpiłaś przy obecnym bezrobociu! Na twoje miejsce znajdziemy 10! Idź i poszukaj sprawiedliwości w innym miejscu, nie potrzebujemy takich pracowników...

"Ludzie są teraz tak wystraszeni, że przypominają stado potulnych owiec - kontynuowała kobieta. - Próbowałam rozmawiać z innymi sprzątaczkami, tłumaczyłam, że jeżeli przedstawimy całkiem uzasadnione pretensje wszystkie razem, to pracodawca nie odważy się wszystkich nas zwolnić. Ale gdzież tam... Kobiety ze mną się zgadzały, lecz odmówiły złożenia skargi na dyrektora". Obawa przed utratą pracy, nawet na warunkach niewolniczych, dla wielu zamyka usta. Proces ten już się nie daje kierować. Słynne powiedzenie: "Idź, na twoje miejsce czeka dziesięciu" - słyszało z pewnością wielu spośród nas.

Znam pewnego redaktora w przeszłości niezłej i popularnej gazety prywatnej. Dziennikarzy pracowało tam niewielu, ale byli to utalentowani ludzie, oddani swemu powołaniu. Wkrótce redaktorowi ktoś coś naopowiadał lub usłyszał coś pod swoim adresem, więc zaczął się czepiać kolejno do pracujących tam dziennikarzy. Ludzie ci nie mogąc znieść presji odeszli, a wraz z nimi sporo czytelników, którzy lubili ich artykuły. Dziennikarzom tym redaktor też między innymi powiedział, że na ich miejsce znajdzie dziesięć... W wyniku zwolnieni dziennikarze zatrudnili się w innych redakcjach, ich miejsca zaś nikt godny nie zajął, chociaż wielu próbowało. Co za tym idzie, zmniejszył się nakład gazety i teraz redakcja znalazła się na krawędzi bankructwa. Oto i wynika, że pracodawcy rąbią gałąź, na której siedzą.

Dawniej, jak opowiadała mi babcia, pracodawca troszczył się o swych pracowników, cenił ich. Z okazji świąt wręczał upominki, wysłuchiwał próśb i je spełniał. Rozumiał, że sług jest dużo, oddanych zaś i rzetelnych można zliczyć na palcach!

Ale czasy są teraz inne. I pracodawcy, niestety, też. Mimo że ustaw powołanych do obrony praw człowieka jest sporo, lecz działają one, jak na razie, nieefektywnie lub w ogóle nie działają. I jeżeli "znaleźć prawdę" w organizacjach budżetowych jeszcze niektórym się udaje, w przedsiębiorstwie prywatnym - to sprawa trudna,... ale nie beznadziejna. Nie zapominajmy, że mieszkamy w Europie i nasza obywatelska postawa jedynie przyśpieszy zrozumienie przez pracodawców, że w tej części świata podobne postępowanie jest tylko czasowym anachronizmem.

NG 50 (435)