Beata Garnytë

Okruchy wspomnień

W tym roku wszystkich mieszkańców Ziemi spotyka wyjątkowy moment. W noc z 31 grudnia na 1 stycznia pożegnamy bowiem nie tylko mijający rok, lecz również wiek, a nawet tysiąclecie. Człowiek w obliczu tak doniosłego wydarzenia staje przed potrzebą dokonania pewnego bilansu wydarzeń, które się złożyły na tak przedziwną mozaikę, jak dzieje ludzkości.

Niezmiernie ciekawie zapewne wypadłoby porównanie nastrojów, jakie panowały wśród ludzi w przeddzień powitania nowego tysiąclecia w roku 999 z tymi, które panują obecnie. Niestety, w rękopiśmiennych kronikach zachowały się jedynie nieliczne wzmianki o tym, jak spotkano nową erę w 999 roku. Dziś możemy sobie jedynie zadawać pytania, co ludzie wówczas czuli, czego się obawiali, a czego oczekiwali od przyszłości, z góry wiedząc, że nie znajdziemy na nie odpowiedzi. Ludzie ci bowiem dawno odeszli, nie zostawiając niemal żadnych informacji do porównania.

Od tamtych czasów ludzkość przeżyła prawdziwy postęp techniczny. Pojawił się m. in. druk, a co za tym idzie, tak potężna siła, jak prasa. Na łamach gazet zaczęto utrwalać nawet najdrobniejsze szczegóły z życia jednostki i społeczeństwa, by później, po wielu latach odtworzyć dzieje przedstawicieli tego lub innego narodu czy ugrupowania politycznego, kłopoty, które nawet w przeddzień świąt Bożego Narodzenia potrafiły zatrwożyć i spędzić sen z powiek.

Co nurtowało mieszkańców Wileńszczyzny w okresie międzywojennym? W jakim nastroju witali oni zbliżające się święta? Kierując się tymi pytaniami przejrzałam kilkadziesiąt wileńskich gazet z okresu 1921-1938. W ciągu tych lat miało miejsce wiele wydarzeń, które diametralnie zmieniały losy państw i narodów - wojen, tragicznych w skutkach zabójstw, klęsk żywiołowych. Mieszkańcy Ziemi Wileńskiej na równi z całym światem mają za sobą wiele niespokojnie spędzonych świąt. Wszystkie te wydarzenia szczególnie tragicznym echem odbijały się w artykułach Bożonarodzeniowych, gdyż właśnie podczas tych świąt wszelka niesprawiedliwość bardziej boli, bardziej przeraża. Weźmy jako przykład rok 1922, kiedy to całym krajem wstrząsnęły wydarzenia z dnia 17 grudnia, gdy z ręki artysty malarza Eligiusza Niewiadomskiego zginął Prezydent Rzeczypospolitej Gabriel Narutowicz ("Słowo", 17 grudnia 1922 r.). Nic też dziwnego, że w świątecznym wydaniu "Słowa" z dnia 24 grudnia 1922 r. St. Wańkowicz tak pisze: "Widzimy niestety, że przez dopust Boży wróg ludzkości jakby świat opanował: nienawidzą się ludzie i gryzą - człowiek człowiekowi jest wilkiem, a społeczeństwa coraz bardziej pogrążają się w otchłań jakąś, którą piekłem na ziemi nazwać można". Nie traci jednak nadziei na to, że "prawda zginąć nie może, bo jest nieśmiertelną, a fałsz w swych skutkach tak straszny, że zgnębiona i przerażona ludzkość musi znów Jej szukać, odnaleźć Ją i wedle Niej żyć".

Najbardziej niespokojnie spędzono święta Bożonarodzeniowe w roku 1938. Dobitnie świadczy o tym artykuł z "Kuriera Wileńskiego" z dnia 24 grudnia 1938 r., w którym H. Romer pisał m. in. "My opasani żelaznymi kręgami linii bojowych, gazów, tanków trwamy w napięciu: Kto, kogo, gdzie, kiedy?" i dalej "Ponad Pojęciem Boga-Człowieka, w tym co widzimy na ziemi, wyrosło widmo Człowieka-Szatana, wysilającego wszystkie dary wszechmocnego dla udoskonalenia sposobów uśmiercania innych istot swego gatunku.(...) Wydaje się, że zgnębiona, straszona ludzkość, która własnymi rękami buduje sobie coraz bardziej obronne barykady i coraz bardziej boi się sąsiadów, głośniej niż kiedykolwiek woła z głębi sponiewieranej duszy o narodziny Boga-Człowieka, o to, by wreszcie zaczęli działać ludzie przynoszący na świat odblask betlejemskich Narodzin, a nie widmo pyska bestii z gazową maską." Były to święta, podczas których tylko tam, gdzie były "małe, nieświadome dzieci, dorośli zastosują się do nich, udawać będą wiarę w pokój dla ludzi dobrej woli, wesołość i bezfrasobliwą pogodę".

Niewiele było wydarzeń, które wywołałyby tak żywe poruszenie wśród społeczeństwa wileńskiego, jak romans króla Anglii Edwarda VIII z p. Simpson i późniejsza jego abdykacja. "Kurier Wileński" z dnia 13 grudnia 1936 zamieścił nawet "Felieton zamiast kroniki?, którego autor pisał: "Byłem wczoraj na pewnym zebraniu. Referat był doskonały, prelegent świetny, dyskusja ożywiona. Nagle w kącie zaskrzeczało radio i wszystkie panie, zasypujące prelegenta pytaniami z ekonomii, socjologii i polityki itd. rzuciły się na skrzeczący sprzęt. Mówca speszony umilkł... "Ciszej, ciszej - wołały uczone białogłowy - radio transmituje orędzie Edwarda VIII (...)". Po tak oczywistym dowodzie, że w dniu dzisiejszym istnieje dla Wilna tylko Król i Lady, postanowiłem zmienić kronikę na feljeton.'

O tym, w jakim stopniu społeczeństwo Wilna przejmowało się losami Korony Angielskiej, świadczyć może również '"Kurier Powszechny" z dnia 15 grudnia 1936 roku:

"Godzina 2 po północy. Pośrodku ulicy Mickiewicza rozsiadł się jakiś nędznie ubrany mężczyzna, który głośno zawodzi: "Oj, co ja biedny pocznę" Już chyba przyjdzie się mnie do grobu pójść... Co ja bez niego zrobię" Etc.

Nadszedł policjant. Opierającego się i ciągle płaczącego jegomościa sprowadzono do najbliższej bramy. Okazało się, że jest on wstawiony jak bela, a gorzkie łzy wylewał z powodu właśnie przeczytanej w gazecie wiadomości o ... abdykacji króla Edwarda VIII."

Nie te jednak wydarzenia obrałam za temat tego artykułu. Nie pomniejszam przez to ich znaczenia, jestem bowiem przekonana, że te świadectwa rozterek duchowych, wywołane tak tragicznymi wydarzeniami, godne są głębszych studiów.

W artykule tym postanowiłam zwrócić uwagę na nie mniej ważne, moim zdaniem, wydarzenia lokalne, te okruchy historii ludzkich postaw, przedstawionych może w nieco uwypuklonym, lecz zawsze prawdziwym zwierciadle felietonów. Weźmy dla przykładu "Słowo" z dnia 15 grudnia 1922 roku, gdzie przedstawiona jest jedna z "zalet" naszego narodu: "Dziwnym jesteśmy narodem, tak dużo deklarujemy o swym patrjotyzmie, a przy każdej sposobności staramy się naśladować obcych: wciąż jest coś zagranicznego modnem u nas, jak nie kubizm, to faszyzm, jak nie paryskie mody, to angielskie sporty, byle nic swojego, narodowego. A ciągle się gada i pisze o polskości koniecznej w każdym czasie, miejscu i osobie!" Tę ostrą wypowiedź felietonisty wywołały czapki, które stały się częścią umundurowania gimnazjalistów: "Władze szkolne stroiły dziewczynki w wojskowe angielskie czapki, nieodpowiednie dla klimatu i oszpecające małe twarzyczki, zaś chłopcom wpakowano austriackie kaszkiety równie brzydkie, jak niemiłe, przypominające czasy zaborów." Niestety nie udało mi się ustalić, jaka była reakcja władz szkolnych na ten zarzut.

Kilka lat później, w roku 1925, cała uwaga społeczeństwa obracała się wokół redukcji budżetu państwowego i walki ze spekulantami i nieuczciwymi kupcami. Ówczesne dokonania władz Wilna możemy poznać na podstawie "Dziennika Wileńskiego" z dnia 20 grudnia 1925 roku. Bohater wydrukowanego tam felietonu przynosi żonie nowy cennik "jaki władze ustanowiły, żeby bronić ludność przed wyzyskiem ze strony paskarzy". Jakże wielkie było jego zdumienie, gdy cennik ten nie tylko nie zwiększa "oszczędności w budżecie domowym', lecz również podaje ceny wyższe niż są w rzeczywistości. Powstanie tego dokumentu tak tłumaczy swej małżonce: "Urząd do walki z lichwą i spekulacją" w porozumieniu z przedstawicielami kupców ustanowił go. Widzisz, Urząd po sklepach nie chodzi(...)'". Wynik zaś był taki, że cennik urzędowy nie tylko nie poskromił spekulantów, lecz pozwolił im na podniesienie cen.

W innym numerze "Dziennika Wileńskiego" z dnia 22 grudnia 1925 roku opisuje się równie ważny dla mieszkańców Wilna problem: ?W Wilnie obecnie przejście po kamiennych chodnikach robi się wprost niemożliwe. Na ulicach niektórych ulice [chodniki?] są tak wyszorowane i oczyszczone ze śniegu, że przechodnie, by przejść cało obok tych domów, muszą iść ulicą." Problem ten jest równie dobrze znany z autopsji i współczesnym mieszkańcom Wilna, z pewnością jednak nikt z nas nie był świadkiem wydarzenia jak to: "Dzisiaj ze zdziwieniem zobaczyłem, że na ul. Sierakowskiego (...) trzech ludzi polewa chodnik (przy mrozie 7 stopni) i zawzięcie oskrobuje. Na moje pytanie, czy nie urządzają tu ślizgawki, odpowiedzieli, że przodownik 8-go Komis. P. P. polecił, żeby chodnik był wyczyszczony do kamienia, a że to przy mrozie nie da się uskutecznić, więc polewają wodą, by pracy ulżyć.? Dziwna metoda, nieprawdaż" Z pewnością nie polecilibyśmy jej naszym dozorcom.

W tym samym roku "Kurier Wileński" z dnia 20 grudnia zwracał uwagę społeczeństwa na chmary dzieci, zjeżdżających i w dzień, i wieczorem z Pohulanki prosto pod nogi przechodniom, pod koła aut i kopyta koni. Zdaniem zatroskanego dziennikarza "takie harce są niedopuszczalne w mieście, ale policja patrzy się i milczy. Czy już zamarzła?"

Kilka dni później, 24 grudnia 1925 roku, to samo pismo wydrukowało wiersz, autor którego podpisał się jako "Kuba". Wiersz ten został zatytułowany "Czego komu życzyć należy w dniu Wigilijnym?". Autor podaje następujące życzenia, pod którymi z pewnością się podpiszą wszyscy mieszkańcy Wilna:

Rządowi - wytrwałości, społeczeństwu - cierpliwości.

Senatowi - spokojnego snu, sejmowi - redukcji.

Wszelkim władzom ziemskim - dobrego oka i czujnego ucha.

Naszemu magistratowi - głowy, głowie - mózgu.

Jakże bliskie są nam postanowienia składane w innym felietonie, zatytułowanym "Refleksje przed świętami" ("Kurier Wileński". 21 grudnia 1930): "Można nie wiem jak na zimno zarzekać, że w tym roku świąt nie urządzamy, że czasy są ciężkie, że nie ma sensu na dwa dni wydawać tyle pieniędzy, że to normalnie by wystarczyło na dwa-trzy tygodnie. Siła tradycji i nałogu jest większa niż nasze piękne postanowienia. Na dwa dni przed świętami zazwyczaj ustępujemy i na gwałt urządzamy święta! Pieniądze (...) lecą, płyną niepowstrzymanym srebrnym i co gorsza - papierowym strumieniem."

Albo też inny, nie mniej częsty scenariusz, opisany w "Kurierze Wileńskim" w roku 1938 w felietonie "Siła tradycji": "Co rok mniej więcej w połowie grudnia, w każdej rodzinie zaczynają się debaty, co robić ze świętami? To znaczy wyjeżdżać, czy zostać i "wyprawiać' święta zgodnie z tradycją." Zarówno dziś, jak i w Wilnie przedwojennym przygotowanie do świąt rozpoczynało się od... prania. '"Po praniu przychodzi kolej na mycie okien, czyszczenie kranów, pastowanie podłóg (...)'. I tu niezmiernie pomocny, według jednej z reklam, jest środek "Dobrolin":

"Święta wiszą w powietrzu...

Czuje się ich przedsmak wszędzie, a szczególnie na ulicach, mijając oświetlone, bogate wystawy sklepowe, i na targach, gdzie kramy lśnią już od świecideł choinkowych i na placach, gdzie leżą ośnieżone stosy choinek.

Wszystko to wyraźnie zwiastuje, że święta się zbliżają.

Tym niemniej nie wolno nam zapominać o mieszkaniu.

By nie narazić się na przykrości ze strony męża i gości, trzeba mieszkanie zawczasu doprowadzić do odświętnego wyglądu - radzimy naszym Paniom kupić dziś jeszcze najlepszą w chwili obecnej zaprawę do podłóg "Dobrolin", która z podłóg czyni istne cuda.

Mieszkania, nawet ogromnie zaniedbane po natarciu podłóg zaprawą "Dobrolin", przybierają odświętny charakter."

Jedną z trosk mieszkańców dawnego Wilna było oczywiście drzewko Bożonarodzeniowe. Jak podaje "Kurier Wileński" z dnia 21 grudnia 1930 roku, drzewka były sprzedawane na placu przed Ratuszem, na rynku Łukiskim, rynku Drewnianym, Hali, rynku Stefańskim, rynku Kalwaryjskim i Antokolskim. Magistrat w grudniu zaostrzał nadzór nad lasami miejskimi, gdyż '"rok rocznie w okresie przedświątecznym w lasach tych różni handlarze wycinają moc choinek" (''Kurier Wileński", 19 grudnia 1933). Nie zawsze odnosiło to pożądany skutek, jak chociażby mówi artykuł w "Kurierze Wileńskim'" z dnia 20 grudnia 1935 roku: "Wczoraj na rogatce Kalwaryjskiej zatrzymano kilku wieśniaków z wozami załadowanymi choinkami. Wieśniacy zdążali na rynek. Ponieważ nie umieli wytłumaczyć, skąd pochodzą wiezione drzewka, w przypuszczeniu, że pochodzą one z nielegalnego wyrębu, wieśniaków i towar zatrzymano".

Inny obrazek z życia sprzedawców choinek opisuje "Kurier Wileński" z dnia 22 grudnia 1936 roku:

"Na placu Ratuszowym "bozuje" bodajże największa liczba sprzedawców choinek. Nawieziono tysiące drzewek. W nocy sprzedawcy palą ogniska, grzeją się przy trzaskających głowniach i pilnują "towaru".

- Może pan choinkę kupi? Z cienia stojącej przy sztachetach "choinki" wynurza się "kupiec". Kapota podarta, na kolanach duże łaty, na bladej twarzy fosfory zujące w mroku oczy."

A gdy choinka jest już kupiona, a mieszkanie lśni czystością, przychodzą upragnione święta. W "Słowie" z dnia 27 grudnia 1938 "Przechodzień" tak je opisuje: "Przy łamaniu się tradycyjnym opłatkiem, składaniu życzeń, spożywaniu Wilji, śpiewie kolęd przy zapalonej choince wśród rozradowanej podarkami dzieciarni, przy przysłuchiwaniu się płynącym z głośnika radiowego audycjom okolicznościowym, upływają mieszkańcom godziny wieczorne nastrojowego dnia wigilijnego, zaś około północy wierni tłumnie udają się na "pasterki" do jaśniejących w mrokach nocy świątyń." W pierwszym dniu świąt, zgodnie z rozporządzeniem magistratu, zamknięte były wszystkie restauracje i cukiernie, nie pracowały sklepy i zakłady, nie jeździły autobusy - wszystko to nadawało Wilnu niecodziennego wyglądu. Odświętnie ubrani obywatele udawali się tego dnia do teatru albo też z wizytą do znajomych, młodzież zaś śpieszyła na ślizgawki. Drugi dzień świąt "Przechodzień" nazwał "dyskretnym powrotem do codzienności" - podwoje swe otworzyły kawiarnie i restauracje, zaś na ulice powróciły majestatyczne arbony. "Ha, trudno! wszystko ma swój koniec!"

Widzimy więc, że wiele problemów, nurtujących mieszkańców przedwojennego Wilna, nie są obce również nam. My również staramy się jak najlepiej przyszykować do tego tak ważnego dla całego świata chrześcijańskiego święta, by z nadzieją i wiarą spotkać Nowy Rok. Na przykładzie naszych poprzedników możemy stwierdzić, jak ważne jest zachowanie nawet przed obliczem najtragiczniejszych wydarzeń pogody ducha i poczucia humoru. Tym bardziej zaś nie należy o tym zapominać u progu wielkiej niewiadomej, jaką w dniu obecnym jest nowe tysiąclecie

Na zdjęciu: kartka z "Kuriera Wileńskiego" z dn. 19 grudnia 1936 r.

NG 1-2 (438)