Ryszard Maciejkianiec

Palmiarka

Wubiegłym numerze "NG" zamieściliśmy informację o otwarciu w rejonie wileńskim Ciechanowiskiej Izby Palm i Użytku. Jej powołanie zawdzięczać należy przede wszystkim wieloletniemu trudowi palmiarek, których przepiękne rękodzieła zdobią wiele naszych domów - tu na Litwie i daleko poza jej granicami. Obecnie wracając do tematu, zamieszczamy rozmowę z Łucją Naus, palmiarką pierwszego pokolenia, członkinią zespołu "Cicha Nowinka", która, jak i inne jej koleżanki, żyją w nieśpiesznym tempie podwileńskiej wsi.

Nie jestem "rodowitą" palmiarką, jak to niektóre nasze zespolanki, których już babcie trudniły się wyrobem palm. Rodzice pochodzą z sąsiednich miejscowości, gdzie nie było tradycji palmiarskich - mama z Giełuży, a ojciec z Pakańców. W Ciechanowiszkach kupili ten dom. Tu się urodziłam i mieszkając widziałam jak inne kobiety robią palmy i w ten sposób się nauczyłam. Chociaż najstarsze tradycje wyrabiania palm mają wsie Krawczuny i Płacieniszki. Stamtąd do nas dotarł zwyczaj robienia palm. Dziś to się zaczęło nawet opłacać, stanowić źródło dochodów liczących się w budżecie rodziny. Od ilu lat wyrabiam palmy? Od wielu, chyba będzie już dwanaście, bo sprzedawaliśmy jeszcze za ruble, potem za "wagnorki". Realizowaliśmy tu na miejscu i w Wilnie. Dopiero kiedy zaczęłyśmy współpracę ze Związkiem Polaków na Litwie pięciokrotnie przed Palmową Niedzielą wyjeżdżałyśmy do Warszawy. Pamiętam, jak przed pierwszym wyjazdem Janina Sławińska musiała prosić nas i namawiać, abyśmy pojechały. Miałam tylko 30 palm, dorobiłam do stu i pojechałam.

Z tych wystaw sprzedaży we "Wspólnocie Polskiej" mamy bardzo miłe, najlepsze chyba w życiu, wspomnienia. Nigdzie nie było tak dobrze, jak w Warszawie. Aż nie chce się stamtąd wyjeżdżać. Niektóre starsze panie, które w swoim czasie musiały od nas wyjechać do Polski, opiekowały się nami jak rodzonymi, chociaż nawet nie wiedziałyśmy kim są. Absolutnie bezinteresownie stały przy nas, aby czasem ktoś nas nie skrzywdził, czy nie oszukał. Nie chcą przyjąć w darze nawet chociażby jednej palmy. Jedna z nich w ciągu kilku lat przez wszystkie dni pobytu w ten sposób nam pomagała. Ale ostatnio już nie przyszła. Może była chora, a może nie daj Boże...Szkoda, bo nawet nie wiemy, kim była.

Pewnego razu poszłyśmy na Rynek Starego Miasta w pobliżu Katedry Warszawskiej. Zostałam z palmami, a Frania poszła do sklepu kupić świece, gromnice. Wraca zapłakana, myślałam, że coś się stało. Powiada, że płacze, bo doznała wielkiej ludzkiej serdeczności. Okazało się, że sprzedawczyni - wilnianka, kiedy poznała w niej palmiarkę z Wilna, wszystko, co ta chciała kupić, dała jej bezpłatnie. I nie chodzi tu o pieniądze, ale o ten odruch serca, o te więzi, które nas łączą, o ich chęć czymś nam pomóc. Wspaniali to byli ludzie, którzy musieli Wilno porzucić...

Sytuacja jest coraz trudniejsza. Kilka kobiet z naszych wsi pracuje w Wilnie, kilka miało pracę tu na miejscu. Ale teraz pracy jest coraz mniej. A jeżeli jeszcze niektóre pracują, to nie otrzymują wynagrodzenia za pracę. Prowadzimy skromny tryb życia. Córka Jola uczy się na pierwszym roku komercji w Wyższej Szkole Rolniczej w Wojdatach. Też niekiedy pomaga robić palmy. Mama pomagała, dopóty była zdrowa. Teraz, niestety, już nie może. Mąż pracuje w tartaku, ale marnie zarabia.

Powołać stowarzyszenie palmiarek, które pozwoliłoby nam lepiej zadbać o swoje sprawy? Niekiedy zastanawiamy się nad tym. Żeby dobrze się zorganizować i zająć tylko robieniem palm - może i dałoby się z tego żyć. Tylko trudno jest zmienić ten układ, który mamy tu od zawsze - wszystkiego po trochę - krówka, prosięta, kury, niewiele niw, trochę truskawek. Mnie to nawet byłoby lżej, gdybym zajęła się tylko palmami- bo wszystkie prace zrobiłabym sama. A tak hodując krowę muszę wynajmować konia, gdyż pole trzeba zaorać, skosić i zwieźć siano. Mleka natomiast nikt nie skupuje. Trzeba albo wieźć do miasta, albo stać przy drodze i sprzedawać jadącym na "dacze" koło Suderwy.

Widocznie trzeba nad tym wszystkim poważnie się zastanowić. Dorastają nam córki, które pewne sprawy będą mogły wziąć w swoje ręce. Moja - jak mówiłam - uczy się komercji, Krysia Wiszniewska studiuje etnografię w Konserwatorium Wileńskim, ma piękny głos, zresztą widział ją pan w czasie otwarcia Izby Palm.

Zespół "Cicha Nowinka'? Dawno to już było. Przyjechała do nas z koncertem "Rudomianka". Pięknie śpiewali. Po koncercie mówimy - a czy nie możemy mieć podobnego zespołu? I tak to się zaczęło. Jednocześnie śpiewamy też w kościele w czasie Mszy św. Chodzimy też śpiewać na pogrzeby, jeżeli ktoś z bliskich czy krewnych poprosi...

Tak wygląda nasze życie. Spotykamy się na próbach i występach, w kościele. Razem lżej przetrwać te trudne czasy. Bardzo bym chciała w tym roku znowu pojechać do Warszawy. Jak się dobrze sprzeda, to może uda mi się nareszcie zakończyć remont w domu.

Gdyby ktoś chciał z nami nawiązać współpracę? Bardzo chętnie. Proszę pisać na adres: Łucja Naus, wieś Ciechanowiszki, poczta Suderwie, 4042 rejon wileński, Litwa. Nasza zespolanka Wiesława Bujnowska ma też telefon (37 -02) - 590 - 385.

Na zdjęciu: Łucja Naus i Janina Zamara.

NG 4 (440)