Robert Mickiewicz

Co dalej?

Swoim punktem widzenia na zaistniałą na Wileńszczyźnie sytuację z czytelnikami "Naszej Gazety" podzielił się prezes trockiego rejonowego oddziału Związku Polaków na Litwie, dyrektor średniej szkoły w Połuknie, Jan Zacharzewski.

- Najistotniejszą sprawą dla ocalenia polskości na Ziemi Wileńskiej jest zachowanie tu polskiego szkolnictwa. Niestety, w ostatnich latach staje się to coraz bardziej niełatwe. W rejonie trockim sytuacja wygląda następująco: w 5 średnich szkołach polskich, które dzisiaj istnieją w Rudziszkach, Trokach, Landwarowie, Połuknie i Grzegorzewie (maturalna klasa w tej szkole ma pojawić się w tym roku), zgodnie z projektem planu reformy szkolnictwa w perspektywie nie zostanie polskich klas 11 i 12.

Planuje się utworzyć w Landwarowie szkołę rosyjsko - polską, w której nauczanie w klasach 11, 12 ma odbywać się w języku litewskim. W Grzegorzewie nauczanie po polsku będzie tylko w klasach 1 - 10, natomiast polskie klasy 11 i 12 będą przeniesione do szkoły litewskiej. W Trokach powstanie szkoła trójjęzyczna, z której ma być wydzielone litewskie gimnazjum. W Połuknie zostaną połączone w jedną szkoły litewska i polska, w której nauczanie ma również odbywać się w języku litewskim.

W ciągu 5 - 6 lat polskie szkoły podstawowe w Szklarach, Starych Trokach i Rykontach mają być przekształcone w początkowe. Tak więc wygląda sytuacja na dzień dzisiejszy.

Życie udowodniło, że koncepcja szkoły narodowej, którą realizowano od początku odrodzenia niepodległości Litwy ma jak najbardziej rację bytu. Wyodrębnione szkoły polska, rosyjska lub litewska wychowują dobrego obywatela Litwy, ale określonej narodowości. Taka szkoła uczy kultury swego narodu, ale jednocześnie uczy kultury i historii państwa, w którym mieszkamy. W wyniku reformy, którą planuje się wcielić w życie, wrócimy do tyłu. Jeżeli przed 10. laty szkoła kształciła naród radziecki, to czy teraz wszyscy mieszkańcy Litwy, niezależnie od narodowości, powinni stać się narodem litewskim?

Reforma ta ma dotyczyć, oczywiście, nie tylko szkół rejonu trockiego. Smutna perspektywa oczekuje polskie szkoły na całej Wileńszczyźnie, ale również i całą Litwę. Już dzisiaj na skutek reformy rolnictwa mamy puste farmy, a po reformie szkolnictwa będziemy mieli puste szkoły. Na przykład najbliższa od Połuknie szkoła średnia będzie znajdowała się w odległości 30 kilometrów - w Trokach. Nie wiem, kogo z rodziców w dzisiejszych warunkach gospodarczych będzie stać na opłatę dojazdu dziecka. Duże odległości do szkoły uzależniają uczniów od rozkładu jazdy autobusów, a to oznacza, że dzieci nie będą mogły brać udziału w pracy pozalekcyjnej.

Aby jakoś uniknąć reorganizacji szkoły, w naszym rejonie czynione są starania organizowania u siebie nauczania profilowanego. To, niestety, wiąże się z dodatkowymi wydatkami pieniężnymi. Tak więc zupełnie zmienia się na przykład rola biblioteki, która dotąd pełniła jedynie funkcje wypożyczalni książek. W myśl autorów reformy biblioteka ma się stać miejscem samodzielnych zajęć dla uczniów klas 11 i 12. Reforma zmienia zasady nauczania. Jeżeli przedtem po prostu uczyliśmy dzieci, to teraz uczniów klas 11 i 12 będziemy uczyli pracować samodzielnie. Niezbędnym elementem stają się klasy komputerowe z dostępem do Internetu. Oczywiście to wszystko wymaga dodatkowych nakładów, ale w Połuknieńskiej Szkole Średniej mamy to wszystko już załatwione.

Musimy skierować swe wysiłki na to, aby zmienić tryb wdrażania ustawy o szkole profilowanej na Wileńszczyźnie. Ustawa ta powinna uwzględniać specyfikę naszego regionu, jego wielokulturowość. Powinny być obniżone wymagania co do niezbędnej liczby dzieci do otwarcia szkoły mniejszości narodowych z nauczaniem profilowanym. Zresztą takie właśnie rozwiązania są stosowane w sąsiedniej Polsce.

Nie wszystko jednak zależy od władz centralnych, część spraw oświatowych można by było rozstrzygnąć na miejscu, potrzebna tu jest tylko dobra wola naszego samorządu. Niestety, z tym ostatnio jest coraz gorzej. A jeszcze większym napawa niepokojem to, że w kwestiach obrony polskiego szkolnictwa w rejonie Związek Polaków nie znajduje poparcia u radnych Akcji Wyborczej Polaków na Litwie. Tym bardziej, że frakcja AWPL w Radzie Samorządu rejonu trockiego jest jedną z najliczniejszych i należy do koalicji, która rządzi naszym rejonem.

Rejonowy ZPL nie wymaga od samorządu niczego nadzwyczajnego, chcemy po prostu, aby szkoły w rejonie były finansowane równomiernie. Musi być jakaś średnia rejonowa. Dzisiaj natomiast mamy sytuację, gdy jednym szkołom kupowane są komputery, a w innych nauczyciele nie otrzymali jeszcze wynagrodzeń za grudzień. I co dziwne, dodatkowe pieniądze otrzymują szkoły, które, powiedzmy, nie są związane z koalicją rządzącą. Jak się szanowni czytelnicy domyślają, wsparcie omija najczęściej szkoły polskie.

Smutne to, ale jako prezes oddziału ZPL i dyrektor szkoły, nie odczuwam pomocy i troski ze strony sześciu naszych radnych z ramienia AWPL w samorządzie rejonu trockiego. Nie wiem, być może radni od AWPL nie orientują się w powstałej sytuacji, albo z jakichś innych powodów nie chcą tych niełatwych i kłopotliwych kwestii poruszać? Podobnego zdania są również dyrektorzy innych polskich szkół naszego rejonu.

Obrona polskiej oświaty powinna być podstawowym celem działania naszej frakcji w samorządzie rejonu. Dopóki będzie istniała oświata w języku ojczystym, dopóki polska szkoła będzie miała należne zabezpieczenie materialne, do póty będą dzieci w szkołach polskich na Ziemi Wileńskiej, a partia miała swych wyborców. Dzisiaj trzeba skonstatować, że AWPL rąbie gałąź na której siedzi. Ambicje, lub osobiste urazy niektórych naszych działaczy w tak ciężkiej i odpowiedzialnej sytuacji blokują egzystencję najważniejszego filara polskości - oświaty.

W związku z tym widziałbym cztery ewentualne drogi do wyjścia z powstałej sytuacji. Pierwsze rozwiązanie - to czwarta władza, czyli nasze polskie media na Litwie powinny nie tylko bronić praw Polaków przed centralną władzą Litwy, ale uważniej przyjrzeć się pracy naszych urzędników i działaczy tu w terenie, i to nie zważając na ich narodowość. Prasa powinna oceniać wybranych przez nas ludzi do organów władzy nie wedle ich słów czy narodowości, ale wedle tego co rzeczywiście zrobili. Niestety, tego na razie nie mamy. W naszej prasie mamy sporo materiałów o przeróżnych imprezach, uroczystościach, czasami o kłótniach, jeżeli ktoś chce zaognić sytuację, ale tego krytycznego trzymania naszej rodzimej władzy na świeczniku, żeby ona wiedziała, że jest kontrolowana, niestety, nie ma. Takie naświetlanie pracy samorządów na Wileńszczyźnie pomogłoby uniknąć wielu błędów popełnionych w ostatnich latach.

Drugim ewentualnym rozwiązaniem byłoby przyjście do samorządów ludzi, którzy chcą i mogą pracować w radach. W radzie samorządowej trzeba pracować. Nie wystarczy raz w miesiącu przyjechać na sesję i w czasie głosowania podnieść rękę. Praca w radzie - to wgłębianie się w sprawy rejonu, szykowanie projektów uchwał i ich konsekwentne wcielanie w życie.

Dla przykładu, w niełatwej w rejonie trockim sytuacji finansowej kierowniczka wydziału oświaty Nijolë Lisevičienë twierdzi, że na wyżej wspomnianym już łączeniu szkół da się zaoszczędzić 60 tys. litów rocznie na każdej, czyli faktyczna likwidacja polskiego szkolnictwa miałaby podreperować rejonowy budżet. Tymczasem samorząd rejonu trockiego za pożyczone pieniądze nabył w Kudrańcach za Trokami budynek, który miał być zaadaptowany na dom wypoczynkowy. Dziesięciomieszkaniowy budynek został wyremontowany za sumę około pół miliona litów. Dzisiaj stoi bezużyteczny, nie ogrzewany i niszczeje. Same tylko odsetki za kredyt wynoszą już około 300 tys. Lt. I przykładów takiej ?gospodarności? władz rejonu trockiego jest mnóstwo. Myślę, że na pewno są inne sposoby na zrównoważenie rejonowej kasy, aniżeli reorganizacja szkół, która przede wszystkim boleśnie może uderzyć w polskie szkoły.

Niestety, z moich obserwacji i rozeznania wynika, że realizacja tego drugiego rozwiązania jest obecnie praktycznie niemożliwa. Przy obecnym stanie spraw, dojście do władzy ludzi nowych, aktywnych, którzy naprawdę chcieliby i mogli coś zrobić, chyba nie jest możliwe. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy jest brak normalnej demokratycznej rotacji na kierowniczych stanowiskach. Z przyjściem nowych ludzi przychodzą nowe idee, nowe rozwiązania. Słowa o rotacji kieruję również i pod własnym adresem.

W związku z tym, chociaż to jest bolesne, nasuwa się trzecia droga wyjścia z zaistniałej sytuacji. Ludzie, którzy chcą coś zrobić i mogą, ale nie znajdują z tych lub innych powodów sobie miejsca w AWPL, widocznie zmuszeni będą wstępować do partii ogólnokrajowych. Polacy startujący z list partii litewskich powinni agitować przede wszystkim tych, którzy tradycyjnie nie idą na wybory, a frekwencja wyborcza na Wileńszczyźnie była, jak dotychczas, najniższa w całym kraju.

Wymagania stawiane AWPL powinny być o wiele wyższe, aniżeli innym litewskim partiom. Ta partia powinna służyć wszystkim Polakom. A teraz tak się złożyło, że to naród służy partii jako elektorat, o którym wspomina się tylko od wyborów do wyborów. Mówię to z całą odpowiedzialnością, jako członek partii noszący legitymację numer 15. Typowanie kandydatów na radnych lub posłów do Sejmu powinno być całkiem przejrzyste, należy składać sprawozdanie tym, którzy ciebie wybierają. Powinna paść odpowiedź na pytanie: ?Co zrobiłem dla swoich rodaków w czasie trwania kadencji??. Zwykli ludzie, dla których została stworzona AWPL, dzisiaj nie mają na nią żadnego wpływu i dlatego spora część Polaków nie idzie na wybory, bowiem widzą, że i tak nic nie zmienią. Jeżeli człowiek stawia sprawy prywatne wyżej od spraw swego narodu, to jest bardzo źle i nieważne, do jakiej partii należy - czy to polskiej czy litewskiej.

Moim zdaniem monopol AWPL na Wileńszczyźnie jak na razie nie zdaje egzaminu. Być może te słowa dziwnie brzmią w ustach człowieka, który tworzył Akcję Wyborczą, ale jest to gorzka prawda. Mówię o tym na podstawie tego, co się dzieje w naszym rejonie oraz w rejonie wileńskim. Być może potrzebne jest jeszcze jedno czwarte rozwiązanie - powstanie konkurencyjnej AWPL, polskiej narodowej partii. Konkurencja jest zawsze motorem postępu.

W takiej sytuacji Związek Polaków na Litwie miałby naprawdę wolne ręce i mógłby wówczas wybrać tę partię, która rzeczywiście sprawdziła i popierać ludzi za ich pracę, za wkład do krzewienia polskości, a nie za to, do jakiej partii lub kompanii należą.

Moim też zdaniem bardzo ważnym i niezbędnym warunkiem dalszego normalnego funkcjonowania naszego polskiego społeczeństwa jest rozdzielenie funkcji społecznych, partyjnych i urzędniczych. Obecnie w wielu wypadkach jest tak, że jedna i ta sama osoba pełni jednocześnie funkcję prezesa koła ZPL, prezesa koła AWPL, a jednocześnie jest starostą w swej gminie, czyli wszystko ma w jednym ręku. Nad taką osobą nie ma praktycznie oddolnej kontroli. I takie przypadki na Wileńszczyźnie nie są, niestety, pojedyncze. Polacy powinni uważnie patrzeć nie na partie, a na ludzi. Okrzyknąć kogoś zdrajcą i oblać błotem jest bardzo łatwo. Ludzi trzeba cenić za pracę, a nie za to, jak siebie sprzedają w czasie kampanii wyborczej. Dotyczy to zarówno Polaków jak też Litwinów.

Zacząłem od oświaty, a kończę na polityce, ale te dwie, na pierwszy rzut oka bardzo odległe od siebie materie, sąściśle ze sobą związane. Musimy wspólnie szukać drogi do zachowania i rozwijania polskości na naszych ziemiach.

NG 4 (440)