Ryszard Maciejkianiec

Kłamać, aż uwierzą?!

Z wielkim zażenowaniem czytało się w polskich pismach informacje o konferencji prasowej, która miała miejsce w Warszawie w dniu 24 stycznia br. z udziałem Ambasadora RL Antanasa Valionisa oraz kierowników Departamentu Mniejszości Narodowych i Wychodźstwa RL R. Motuzasa i St. Vidtmanna, będąca poniekąd sondażem opinii publicznej przed mająca się niebawem nastąpić w Polsce wizyta ministra spraw zagranicznych RL A. Saudargasa.

Powyżsi urzędnicy naszego państwa, umiejący się znaleźć jedynie w warunkach imitowanego konfliktu, niestety problem ułożenia stosunków polsko - litewskich znów w znacznej mierze widzieli w postawie Związku Polaków na Litwie. Mimo że Związek od ponad pięciu lat nie jest organizacją polityczną i jest zajęty rzeczami przyziemnymi - buduje, sprzyja kulturze i oświacie, rozwija prasę, promuje region i Wilno w świecie. Co prawda jednocześnie legalnie i zgodnie z prawem dokumentuje i przedstawia społeczeństwu problemy i fakty naruszania praw Polaków na Litwie.

Więc o co chodzi? Wyraźnie potrzebny jest konflikt, bez którego imitacji społeczeństwo może nareszcie zrozumieć, że tacy urzędnicy są coraz mniej wiarygodni, coraz mniej potrzebni, i że ich czasy mijają bezpowrotnie!

Brzydzę się, gdy ludzie dziś nadal chcą kontynuować działalność w dziedzinie praw człowieka i mniejszości narodowych, opierając ją na zakłamaniu, półprawdach i łgarstwie w żywe oczy. Ich działalność staje się coraz bardziej szkodliwa dla państwa i społeczeństwa, bo prowadzi donikąd, bo nie pobudza potrzeby zmian zgodnie z tendencjami europejskimi, bo bezpodstawnie uspokaja, bo nie rozwiązuje problemów, a tylko je tymczasowo kamufluje, zostawiając możliwość ich odnawiania i ponownego zaogniania.

Prowadzący konferencję prasową złośliwie twierdzili, że trudno jest im domówić się jedynie ze Związkiem Polaków na Litwie, mimo że od chwili jego powołania powyżsi urzędnicy nigdy nie wyrazili woli i chęci spotkania z organizacją, widocznie nie bardzo nawet wiedzą, gdzie się znajduje siedziba Związku, nie zechcieli osobiście zapoznać się z naszym punktem widzenia i naszymi racjami.

Szczytem zakłamania było stwierdzenie przez R. Motuzasa, że redakcja spóźniła się ze złożeniem dokumentów na prywatyzację, doskonale wiedząc, że nie ma to nic wspólnego z prawdą, i że Rząd RL jeszcze później uzupełniał listę prywatyzowanych pomieszczeń redakcyjnych.

R. Motuzas swym twierdzeniem, że głównym problemem Polaków na Litwie jest ich izolacja od reszty społeczeństwa, po raz kolejny zademonstrował własną nieżyczliwość, dowiódł, że to władza nadaje ten czy inny ton współpracy.

Najprostszy przykład. W Wilnie i na Ziemi Wileńskiej polska oświata i kultura mają bogate tradycje i znaczący dorobek. Tym niemniej nie próbujmy nawet ze świecą w ręku szukać wśród setek urzędników w Wilnie, powiecie wileńskim, Ministerstwach Oświaty i Nauki oraz Kultury i Sztuki chociażby jednego Polaka na stanowisku kuratora polskiej oświaty i kultury. Jak to jest, że w Wilnie, gdzie Polacy stanowią około 1/5 jego mieszkańców, z budżetu samorządowego na własną działalność kulturalną polskie placówki w ciągu kilku lat z rzędu nie otrzymały ani centa? Czy Polacy wileńscy nie płacą takich samych podatków?

Jak to się stało, że Polacy w Wilnie i pod Wilnem nie mogą odzyskać własnej ziemi pod oknem ojczystego domu, w tym czasie, gdy szef powiatu A. Vidunas wbrew prawu i Konstytucji rozdaje na lewo i prawo parcele i las urzędnikom i politykom na pierwsze zawołanie i nadal jest na stanowisku i wolności? I czy czasem nie St. Vidtmann przygotował na czerwcowe spotkanie polsko - litewskiej komisji rządowej w roku ub. w Warszawie kłamliwe, a radosne wykresy wykonania i nadwykonania planów zwrotu ziemi w Wilnie i pod Wilnem?

Czy tych tylko kilku powyższych przykładów nie wystarcza do jednoznacznego dowodu, że to właśnie oficjalna władza izoluje i próbuje osłabiać polski żywioł na Litwie?

I refleksja końcowa. W swoim czasie ambasador Widacki, urzędując na Litwie co i raz głośno i publicznie przykładał obywatelom Litwy, posłom na Sejm RL, Polakom. Politycy litewscy, demonstrując również zerowy poziom znajomości własnej Konstytucji, pojęć obywatela i państwa, strasznie się z tego cieszyli, zamiast się oburzać i wydalić Widackiego ze swego kraju.

Dziś powyżsi urzędnicy demonstrują własny głęboko zakorzeniony analfabetyzm polityczny w nowym "antywidackim" wydaniu - jeżdżą do stolicy sąsiedniego państwa - Warszawy, aby oczerniać i skarżyć się na własnych obywateli, nie znajdując chęci i czasu na spotkanie się z nimi w Wilnie. Rzadko spotykana, kosztowna dla podatnika i widocznie nieuleczalna choroba. Najwyżej,że urzędnicy ci odejdą z intratnych stanowisk...

NG 6 (442)