Beata Garnyte

Tak sprawił los...

Na Wileńszczyźnie niewielu znajdziemy ludzi w tak sędziwym wieku, jak pani Natalia Gawińska, która w tym roku obchodzi swe 95-lecie. Jeszcze mniej jest tych, którym w udziale przypadł równie tragiczny los, co pani Natalii.

Pani Natalia należy do pokolenia, które było świadkiem niemal wszystkich ważnych wydarzeń minionego stulecia. Urodzona w roku 1905 w majątku Szczuczyn w województwie białostockim, gdzie pracował jej ojciec, pani Natalia już jako mała dziewczynka widziała, ile bólu i cierpienia niesie wojna. Wówczas nawet nie mogła sobie przedstawić, że te wydarzenia kiedyś mogą się powtórzyć i, co gorsze, zburzyć całe jej dotychczasowe życie, życie pełne miłości, ciepła rodzinnego i dostatku...

W roku 1929 pani Natalia wyszła za mąż za Władysława Gawińskiego. Był on, jak wspomina pani Natalia, człowiekiem o nie lada zdolnościach. Studia w dziedzinie rolnictwa ukończył w Danii, po czym zaczął pracować w Ministerstwie Rolnictwa w Warszawie. Z Warszawy został skierowany do Wilna.

Pani Natalia dziś nie może sobie przypomnieć, jakie stanowisko w Ministestwie Rolnictwa zajmował jej mąż, zarabiał jednak tyle, że pani Natalia nie musiała, a i nie mogła pracować. Według ówczesnych zwyczajów, jeżeli mąż zarabiał więcej niż 1000 zł, żona nie mogła podjąć pracy zarobkowej. Zajmowałaby bowiem miejsce tych, dla których praca była jedynym ratunkiem przed śmiercią głodową.

Pani Natalia, która nawet dziś tych, którzy ją znają, zadziwia swą energią, nie ograniczyła się do roli gospodyni domowej i cały swój wolny czas poświęciła na pracę w dobroczynnej organizacji "Caritas".

Na pytanie, jak wyglądało Wilno w tamtych czasach, pani Natalia odpowiedziała: "To było ciekawe miasto, miasto, które miało swoistą, niepowtarzalną atmosferę. Jak w każdym dużym mieście były tam i szkoły, i teatry, aktywnie działali harcerze."

Szczęście pani Natalii zburzyła nieoczekiwana śmierć jej siedmioletniego dziecka, a później areszt męża. O tym tragicznym wydarzeniu pani Natalia tak wspomina: "Po okupacji Wilna przez wojska sowieckie do Ministerstwa Rolnictwa, w którym pracował mąż, zjawili się żołnierze z NKWD. Szukali oni Władysława Kamińskiego, a zabrali męża. (Ten, kogo szukali, był w tym czasie w pokoju obok i jak usłyszał, że po niego przyszli, uciekł przez okno.)"

Nic nie pomogły próby wytłumaczenia enkawudzistom, że mają oni do czynienia z całkiem inną osobą. Żołnierze raz za razem odpowiadali: ?eto odno i toże.?

W kilka miesięcy później, w roku 1940 Władysław Gawiński został skazany na 8 lat prac katorżniczych i zesłany na Sybir, do Archangielska, skąd nigdy nie wrócił...

Podobny los spotkał również brata pani Natalii. On również został aresztowany i trafił do obozu w Starobielsku.

Po uwięzieniu męża w roku 1939 pani Natalia musiała się ukrywać, gdyż także jej groziło zesłanie do łagrów. Wówczas też na zawsze opuściła swe trzypokojowe mieszkanie przy ulicy Akmenř 5. (Obecnie w budynku tym mieści się ambasada USA.) Wydarzenie to pani Natalia wspomina jednak nie tylko z bólem, lecz i z uśmiechem. Z bólem, gdyż w mieszkaniu tym zostały wszystkie rzeczy, wszystkie tak drogie sercu pamiątki o dniach, które już nigdy nie wrócą. Przekorny błysk w oku i uśmiech na ustach wywołuje natomiast fakt, iż tym, którzy ją uratowali, udało się przechytrzyć stojących na warcie u domu pani Natalii żołnierzy rosyjskich. "Pewnego wieczoru przybyli po mnie przebrani w mundury enkawudzistów żołnierze Armii Krajowej. Nie wzbudzając żadnych podejrzeń u wartowników, wyprowadzili mnie z szoferki, w której się ukrywałam" - wspomina pani Natalia.

Ponadto to właśnie tym ludziom pani Natalia zawdzięcza to, że ma obecnie w posiadaniu bezcenne skarby - stare dokumenty swoje i męża: polskie paszporty, książeczkę wojskową męża, zaświadczenie o tym, że mąż pracował w Ministerstwie Rolnictwa. Te "okruchy mojej historii", jak mówi o nich pani Natalia, żołnierzom Armii Krajowej udało się wydobyć po tym, jak po przekupieniu strażników dwoma litrami wódki wyłamali oni zamki do mieszkania.

Te dokumenty stały się jedyną pamiątką o dawnym życiu...

Schronienie pani Natalia znalazła w kościele świętego Jakuba i tak, ciągle się ukrywając, spędziła 4 lata. W międzyczasie zaś dotarła do niej wiadomość o tym, że niemal wszyscy żołnierze, uczestniczący w akcji jej ratowania, zostali złapani i straceni...

Od chwili uwięzienia męża pani Natalia żyła w ciągłym oczekiwaniu na jego powrót. W nadziei, że lada dzień zostanie on zwolniony, Natalia Gawińska zwlekała z udaniem się wraz z falą innych repatriantów do Polski, chociaż miała wyrobione już wszystkie potrzebne na ten cel dokumenty. Mąż jednak nie wrócił...

W roku 1963 pani Natalia otrzymała powiadomienie o rehabilitacji męża. Władze oficjalnie uznały, iż w działalności Władysława Gawińskiego nie było nic przestępczego.

W życiu pani Natalii po opuszczeniu mieszkania przy ulicy Akmenř 5 rozpoczął się nowy okres, okres pełen cierpień, upokorzeń i... wiary. Bo tylko ona sprawiła, że pani Natalia przetrwała wszystkie trudne chwile i 50-letnie tułactwo. "Byłam żoną politycznego. Ludzie bali się mnie przyjąć. Taki był wtedy system." - z żalem mówiła pani Natalia.

Własne jednopokojowe mieszkanie pani Natalia Gawińska otrzymała dopiero 10 lat temu. Radość z tak doniosłego wydarzenia przyćmił nieco stan, w jakim było to mieszkanie: wszędzie panował okropny brud. Dziś jednak po nim dzięki wysiłkom gospodyni nie zostało ani śladu.

Pani Natalia nie narzeka na los, który przyniósł jej tak wiele cierpień, jest bowiem głęboko przekonana, że wszystko jest nam dane od Boga, a wszelkie trudności i nieszczęścia wystawiają na próbę i przez to wzmacniają jej wiarę. Mimo swego sędziwego wieku pani Natalia znajduje latem siły, by uczestniczyć we Mszy św. w pobliskim kościele św. Rafała. Zimą jest natomiast uwięziona w czterech ścianach, gdyż przeszkodą nie do przebycia są dla niej zaśnieżone, śliskie ulice.

Pani Natalia nie żywi do nikogo urazy. Nie narzeka nawet na hydraulików, którzy niegyś wymieniali rury w łazience i przy okazji rozbili basen. Na kupno nowego sanitariatu panią Natalię nie stać. Emerytura, którą pani Natalia otrzymuje, wynosi 84 Lt i przeżyć za te pieniądze przy wciąż rosnącej inflacji i ciągłym podwyższaniu wszelkich opłat za mieszkanie graniczy z cudem. Pani Natalia jest jednak przekonana, że jest wielu ludzi bardziej potrzebujących pomocy niż ona, dlatego też dla siebie stara się brać jak najmniej - tylko to, co jest wręcz konieczne. My zaś możemy tylko marzyć, jak wyglądałoby nasze społeczeństwo, gdyby takich ludzi, jak pani Natalia Gawińska, było więcej.

W Wilnie pani Natalia nie ma krewnych. Opiekuje się nią pracownica Czerwonego Krzyża.

NG 6 (442)