Kompensaty za niewolnicze prace

Szanowna Redakcjo!

Przeczytałam w "Naszej Gazecie" o kompensatach za niewolnicze prace i postanowiłam do Was się zwrócić.

Mój ś. p. ojciec Alfons Pieciukonis urodzony w 1901 r. został powołany na wojnę podczas pierwszej mobilizacji w końcu sierpnia 1939 r. Uczestniczył w obronie Warszawy, w pułku saperów, naprawiał mosty na rzece Wiśle dla przeprawy wojska polskiego. Po dwu tygodniach, gdy Warszawa stała w gruzach, zostali okrążeni i dostali się do niewoli. Trafił do obozu, tam pędzano do prac gospodarczych, zaznał głodu, bicia. Zachowały się listy pisane z niewoli. Bito i głodzono, aż podpisał się "cywil fango" (nie pamiętam, czy to tak brzmi, ale tak pozostało w pamięci z opowiadań ojca). Wtedy wysłano do pracy do Szczecina do ogrodnika. Sprawdzono tam, kto jest jakiego zawodu, a ojciec był rolnikiem, więc odprawiono go na prace rolnicze do miasteczka Vangerin do gospodarza Dybela. U gospodarza była córka i syn. Syn też był na wojnie i zginął. Gospodarz zmarł, została matka z córką. Pracował u nich do końca wojny, do 1945 r. Gdy zbliżał się front kazano zaprzęgnąć konia i wyruszać do Niemiec Zachodnich. Pojechał z gospodynią kolega ojca, też jeniec spod Poznania Zygmunt, a ojciec ukrył się w stodole, ponieważ bardzo chciał wrócić do domu. Gdy przyszło wojsko ruskie, wyruszył do domu. Szedł pieszo do granicy polskiej, a potem wsiadł do pociągu towarowego i przyjechał do Grodna. W Grodnie trzymano 2 tygodnie na przesłuchaniach. Potem dano przepustkę i kazano szybko jechać do Wilna.

Przed rozpoczęciem wojny byłam podlotkiem, miałam 14 lat. Razem z matką i młodszą siostrą ciężko pracowałyśmy, ukrywałyśmy się przed Niemcami. Żyłyśmy w ciągłym niebezpieczeństwie.

Ojciec już od r. 1990 nie żyje. Po śmierci został odznaczony medalem "Za udział w wojnie obronnej 1939 r." przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, który odebrałam już ja, jego córka. Myślę, że ojcu też za 6 lat niewolniczej pracy należy się kompensata.

Z uszanowaniem
Irena Dijak
córka Alfonsa Pieciukonisa
Rej. wileński, poczta Pogiry, wieś Papiszki


Szanowna Redakcjo!

Gdy przeczytałam aktualny temat w "NG" z dnia 30 grudnia 1999 roku "O kompensatach za niewolnicze prace", ze łzami w oczach wspominałam swego ś. p. Ojca, którego w tamte czasy także nie ominął straszny los. Nie mogę opisać o wszystkich konkretnych datach, z którego po który rok ojciec przeżył te straszne cierpienia, bo byłam jeszcze mała. Lecz coś niecoś zapamiętałam. Coś przypominam z opowiadań Ojca, mamy, starszych sióstr i brata, którzy już nie żyją. Gdybym wiedziała, że nadejdą takie czasy, to na pewno bym starała się zapamiętać każde ojca słówko. Lecz niestety... Wiem tylko jedno, że na wojnę Ojca zabierali 2 razy. Jeden raz wzięli z koniem i wozem. Zostawił nas czworo małych dzieci pod opieką mamy bez środków do życia. A sam jak to się mówi: poszedł na wschód słońca, na wschód nieba. Nie mieliśmy żadnej nadziei, że doczekamy się ojca. Nie mieliśmy szczęśliwego dzieciństwa. Nacierpieliśmy się i głodu i chłodu. Mama ciągle płakała, modliła się, by ojciec powrócił do domu. A nawet i wróżyła. Po 5. latach ojciec dzięki Panu Bogu wrócił, lecz zdrowie miał wyczerpane i zniszczone, co dało o sobie znać do samej śmierci.

Opowiadał jakie to było straszne życie. Jaki to jest straszny głód. Zapamiętało się mi, gdy opowiadał, że na święto Wielkanocne zbierał łupiny z ziemniaków, których również brakowało. Nie mogę powiedzieć, ile lat był w niewoli niemieckiej. Lecz ostatnio pracował czy u gospodarza - Niemca, czy w jakimś majątku na przymusowej pracy.

To mogą potwierdzić zdjęcia, przysłane z Niemiec. Mieliśmy listy, lecz zostały zniszczone i zgubione. Przecież nie wiedziałam, że kiedyś mogą być potrzebne. Głównym faktem jest i to, że mego ojca jest nazwisko Wincenty Oleszkiewicz. A będąc w Niemczech (co po rosyjsku Giermanija), gdy wrócił do swych stron, otrzymał jakby drugie nazwisko "Gierman". Od tamtych czasów ojciec został Giermanem, mama Giermanowa, a my dzieci Giermanianki. Mieszkańcy okolicznych wsi nas inaczej nie nazywają jak tylko rodzina Giermańców.

Mój ś. p. ojciec Wincenty Oleszkiewicz ur. 1888 r. we wsi Wojwodziszki, rej. wileński. Zmarł w roku 1964.

Szanowna Redakcjo! Z szacunkiem zwracam się, by za pośrednictwem Waszej gazety za ciężki los naszej rodziny, która tyle wycierpiała w latach niesprawiedliwości i niewoli mogłabym i ja otrzymać kompensatę, która należy się wszystkim poszkodowanym obywatelom tamtych czasów.

Stanisława Skoczykienë córka Wincentego


Dobrze się stało, że na łamach "NG" pojawiły się publikacje na temat ?O kompensatach za prace niewolnicze? nam jeńcom wojennym po tragicznym wrześniu 1939 r.

Ja, Prokopowicz Władysław ur. 1910 roku we wsi Pawłowo koło Turgiel w ostatnich dniach sierpnia 1939 r. jako żołnierz rezerwy Wojska Polskiego byłem powołany do obrony Ojczyzny przed napaścią Niemiec na Polskę.

Z Wilna przewieziono nas w składzie 6 Pułku Piechoty do miejsca koncentracji w lasach między Bugiem a Narwią. Po walkach pod Pułtuskiem naszą grupę rozbitków w lesie otoczyli Niemcy, rozbroili i zabrali do niewoli. Pieszo, zgłodniałych, wymęczonych pędzili do obozu Isenburg czy Lesenburg (dokładnie nie pamiętam). Nas 10 jeńców, jako rolinków, skierowano do pracy w majątku. Pracowaliśmy ciężko o marnym wyżywieniu, bez wolnych dni.

W zimie 1944 roku otrzymałem przepustkę na odwiedzenie rodziny. Do obozu nie wróciłem, bo ze wschodu zbliżał się front wyzwoleńczy.

Dokumenty moje o pobycie w tym obozie spłonęły podczas pożaru domu, kiedy nasze Pawłowo podpaliły oddziały Plechawicziusa podczas walk z oddziałami AK.

Minęło tyle lat, Polska wydała mi zaświadczenie kombatanckie potwierdzające mój udział w wojnie obronnej i pobyt w obozie jenieckim.

Może doczekam wypłaty kompensaty za trudne lata pracy niewolniczej na ostatnie dni mego życia.

Razem ze mną w tym obozie byli mieszkańcy mojej wsi Pawłowo już nie żyjący: Miłosz Kazimierz, Drozd Kazimierz i Macinkiewicz Izydor z sąsiednich Wilkiszek. Może ich potomkom wypłacą odszkodowania.

Z nadzieją i szacunkiem

Prokopowicz Władysław

NG 7 (443)