Robert Mickiewicz

Rok zmarnowanych szans

Rok 2000 ma wszelkie szanse stać się na Litwie rokiem zmarnowanych nadziei. Tak nieszczęśliwie się złożyło, że totalny kryzys gospodarczy i cała seria wyborów w naszym kraju przypadły na ten sam okres.

Marcowe wybory do samorządów i jesienne wybory do Sejmu nie dają żadnych szans podupadającej w zawrotnym tempie gospodarce i jako wynik towarzyszący temu - zubożanie mieszkańców. Owszem, jedyne co otrzymają pod dostatkiem, i już zaczynają otrzymywać obywatele Litwy w tym roku, to "przedwyborcza kiełbasa". Ale, jak wiadomo, słaba z tego pociecha, ponieważ tego specyficznego produktu do garnka nie włożysz.

Zbliżające się wybory w pierwszej kolejności demoralizująco działają na rządzącą na razie krajem partię konserwatystów. Nie jest tajemnicą, że, aby wyprowadzić gospodarkę z obecnego stanu, potrzebne są radykalne i niestety niezbyt popularne w społeczeństwie reformy. Państwo powinno przestać żyć ponad stan. Oczywiście zarówno kierownictwo polityczne tej partii jak też jej ekonomiści świetnie to rozumieją, ale, żeby rozpocząć reformy, trzeba nie tylko znać się na gospodarce, lecz też, co jest nie mniej ważne, trzeba mieć przyzwolenie na to narodu.

Rząd A. Kubiliusa co prawda ogłosił politykę zaciskania pasa, ale jak na razie pasa zaciskają tylko szeregowi zjadacze chleba. I to, jak mówią niektórzy, pas ten zaciska się już nie tylko na brzuchu, ale również na gardle. Rządząca partia nie ma ani woli, ani sił by równomiernie podzielić ciężar polityki na wszystkich obywateli. Dylemat jak przeprowadzić niepopularne, ale niezbędne reformy i przy tym wygrać wybory, należy raczej do patowych.

W krajach Unii Europejskiej, do której tak garnie się Litwa, takie sprawy załatwiane są następująco. Przez pierwsze trzy lata po dojściu do władzy, na fali krytyki gospodarczej polityki swych poprzedników, partia lub co najczęściej tam bywa koalicja z kilku partii, energicznie przeprowadza niepopularne, radykalne reformy gospodarcze. Po kilku latach taka polityka, jeżeli prowadzona jest z całą determinacją, zaczyna przynosić pozytywne efekty. I w ostatnim roku lub dwóch przed wyborami rządzący w miarę bezpiecznie mogą pozwolić sobie na uprawianie populizmu w gospodarce i sferze socjalnej co, rzecz zrozumiała, procentuje przy kolejnych wyborach.

Oczywiście, jak i każdy schemat, ten również jest pewnym uproszczeniem. Życie polityczne jest o wiele barwniejsze, w zasadzie jednak działa on w miarę skutecznie. Nasz czytelnik powie, że u nas takie zasady raczej są niemożliwe, ponieważ na Litwie działacze tej lub innej partii tuż po dojściu do władzy całą swą energię kierują nie tyle na niezbędne reformy, ile na zagarnięcie tej części majątku narodowego, której nie zdążyli zagarnąć ich poprzednicy. W ostatnim dziesięcioleciu taka praktyka stała się niestety w naszym kraju nagminną.

Nie wiem, czy może to nas zbytnio pocieszyć, ale na Zachodzie też kradną i biorą łapówki. Ostatnia afera korupcyjna, która wstrząsa Niemcami, może służyć najlepszym tego dowodem. W porównaniu z byłym kanclerzem i "zjednoczycielem" Niemiec Helmutem Kohlem nasz "mister 5 procent", jak niegdyś nazywano Adolfasa Đleţevičiusa, premiera rządu za czasów LDPP, wygląda jak niewinne niemowlę.

Nie może nie napawać nas niepokojem to, iż praktycznie żadna z partii działających na litewskiej scenie politycznej nie demonstruje tego, że zerwie z tą zgubną praktyką zapoczątkowaną przez kolejne rządy konserwatystów i LDPP.

NG 8 (444)