LILIANA NARKOWICZ (Genewa-Wilno)

Szwajcarskimi śladami
Juliusza Słowackiego

Jest jeszcze jedna pamiątka przypominająca Słowackiego w Genewie - cmentarz na przedmieściu: Carouge, gdzie została pochowana starsza córeczka właścicielki pensjonatu - Eglantyny Pattey, po mężu de Mayol de Luppé.

Eugeniusz Sawrymowicz, znawca dziejów życia i twórczości Słowackiego uważa, że spośród kobiet, które odegrały jakąś rolę w życiu poety, Eglantyna jest bodajże postacią najpiękniejszą, zarówno pod względem zewnętrznym, jak i duchowym. Przed Sawrymowiczem Henryk Biegeleisen (1892 r.) pisał: "W epoce, kiedy wspomnienia pierwszej burzliwej miłości do Ludki nie wygasły jeszcze w duszy Słowackiego (...) znalazł on w Eglantynie siostrę, przyjaciółkę - więcej - osobę oddaną mu całym sercem". Dionizja Wawrzykowska - Wierciochowa jest zdania, że "... Eglantyna Pattey, jako trzecia kobieta (po Ludwice Śniadeckiej i Marii Wodzińskiej - przyp. aut.), odegrała swoistą rolę nie tylko w romantycznej przygodzie Słowackiego z Marią Wodzińską, ale w ogóle w jego życiu z tego okresu".

Po 40 dniach pobytu w Genewie Juliusz pisał do Krzemieńca, że ukończył i posłał do druku "Lambra", że prowadzi miłe życie i mieszka u ludzi, którzy go "bardzo kochają": "Stara dama, pani Pattey, ciągle mnie się pyta o moje chęci, gusta - wszystkim chce dogodzić, nad zdrowiem moim czuwa (...) Jej córka, panna Eglantyna ... bardzo mnie także lubi, stara się bawić, w kilku domach mnie zapoznała. (...) Winien jestem pannie Eglantynie, że wprowadzony zostałem na kasyna i bywam na nich często dosyć... Zaproszony byłem także na kilka balów..." Do korespondencji wcześniej podał swój szwajcarski adres: "a Monsieur Juliusz Słowacki Chez Mme Pattey, Campagne de Monthoux aux Pâquis pres Geneve en Suisse". Pobyt Słowackiego w pensjonacie kosztował miesięcznie 130 franków bez opału. Tradycyjnie o kosztach pobytu i swoich wydatkach informował matkę. Z jednej strony żałował, że jest '"synem marnotrawnym", bo nie umiał na siebie zarobić, z drugiej wciąż potrzebował pieniędzy. Po przyjeździe do Genewy zaraz napisał do matki, że potrzebuje na rok około 450 rubli. A ona" Ona nigdy mu nie odmówiła, choć nieraz wymagało to wyrzeczeń. "O! jaka Ty, Matko, jesteś łaskawa! Co ja biedny zrobię na świecie - pisał z Genewy -, żebym Cię, Mamo, o mojej wdzięczności i o moim przywiązaniu przekonał..."

Podczas pobytu Juliusza u pani Pattey przez pensjonat przewijali się ludzie różnych narodowości, głównie Anglicy, Francuzi, Rosjanie, Niemcy, Polacy. Tu właśnie Słowacki poprawił swój angielski, bo po francusku mówił od dzieciństwa, gdyż matka dbała o staranne wychowanie jedynaka. Znał też rosyjski (w trakcie późniejszych podróży dojdzie poznanie hiszpańskiego, włoskiego, arabskiego). Nie było więc problemu z porozumiewaniem się.

Nad Lemanem, więc również w Genewie, i dziś się mówi po francusku. "Schweizer Brevier" (1998/99) podaje, że 63,6 proc. Szwajcarów za swój język ojczysty uważa niemiecki, 19,2 proc. "francuski, 7,6 proc. - włoski, 0,6 proc. - reto - romański, 8,9 proc. - inne języki.

Dzień w pensjonacie rozpoczynał się o 9 - ej rano. Śniadanie podawano w wielkiej sali godzinę później i składało się ono z jajek gotowanych na miękko, z mięsa na zimno, kawy i herbaty. Między innymi Juliusz bardzo sobie chwalił kawę "przyprawianą" u p. Pattey, a tę, którą pił na mieście określał jako "niegodziwą". Ten, kto zna zwyczaje francuskie dobrze wie, że dzisiejsi Francuzi jedzą tzw. małe śniadanie - kawa plus kromka chleba z masłem i dżemem.

Słowacki zaraz po śniadaniu wybierał się na miasto, zaglądał do "salonu lektury", odwiedzał znajomych. Obiad "smaczno zgotowany" jadł, jak i wszyscy mieszkańcy pensjonatu, o godzinie 16 - ej. O 21 - ej przy kominku rozmawiano i pito herbatę. "Wszelka wolność wyjścia prędkiego (do swego pokoju - przyp. aut.) lub bawienia się z damami w salonie zostawiona jest mieszkającym w tym domu."

Słowacki odbywał też spacery z Eglantyną, która lubiła przyrodę, grała na fortepianie i spędzała czas na rysowaniu. Więc pod tym względem mieli zgodne upodobania. W miarę upływu czasu życie towarzyskie wciąga poetę coraz bardziej. Zawiera nowe znajomości, bywa na wydawanych wieczorach. W Genewie tańczono "tylko kontredanse, walce i galopady", więc kiedy w pensjonacie zorganizowano bal, mógł nareszcie pokazać swoje talenty towarzyskie.

Matce się zwierzał (10. II. 1833) :?Bawiłem towarzystwo, jak mogłem - nauczyłem mazura. (...) Potem ustawiłem wszystkie (panny - przyp. aut.) do angleza i znów im różne nasze figle pokazywałem. Kręciłem wszystkich w długiego gęsiora i tak się rozhasałem, żem im wszystkie tańce pokazywał, aż do kozaka?. Był kontent, gdyż tu się dowiedział że w "Revue Europeenne" zamieszczono publikację zatytułowaną "Uwagi o poezji Juliusza Słowackiego" (w Paryżu wydał swoje dwa tomy poezji - przyp. aut.), w której stwierdzono: "Autor ma 22 lata i rokuje na przyszłość wielkie nadzieje".

W pensjonacie ludno było zwykle w sezonie. W okresie karnawałowym - gwarno w Genewie. Więc w zasadzie pobyt w Genewie upływał pod znakiem ciszy i spokoju, do czego przyczyniła się też panna Eglantyna. W Genewie jako poeta jest w pełnym duchowym rozwoju. Dużo pracuje. Dużo pisze. Po "Lambrze" w Szwajcarii rodzi się "Godzina myśli", w której złoży hołd pierwszej przyjaźni (Ludwik Spitznagel) i pierwszej miłości (Ludwika Śniadecka). Matce, o "Godzinie myśli" zwierza się: "Coś w niej jest, co mię samego kołysze przeszłości dźwiękiem - jakąś cichą dawną piosenką." Te dwa poematy złożyły się na trzeci tomik "Poezji" Słowackiego, wydrukowany w Paryżu. Niestety, spotkał się on z obojętnością krytyki emigracyjnej. Nie zraziło go to bynajmniej. Opuścił przecież Paryż rozgoryczony na Mickiewicza za III część "Dziadów", w których przedstawił w nieprzychylnym świetle ojczyma Juliusza Augusta Bécu, w którego domu Adam jako student często bywał. "Nienawidzę" - pisał do matki. Zresztą, czuł żal do całego świata: "Strasznie mnie zaczynają nudzić moi ziomkowie", kiedy opuszczał Francję. Dla pokazania "obrazu wieku" i swojej dumy sięga do tragedii i dramatów.

Już 27 października 1833 r. z Genewy matce donosi: "?Piszę wielkie dzieło..." Był to "Kordian", który postanowił wydrukować bezimiennie dla "równiejszej walki z Adamem". Informował matkę o swoim "czwartym dziecięciu", które "brano za pracę Adama". 18 grudnia 1834 r. zwierza się, że w swojej tragedii "Balladynie'" przedstawił "nowy kraj poetyczny, nie tknięty ludzką stopą" i starał się, by jego ludzie ''byli prawdziwymi i aby w sercu mieli nasze serca..." "Mazepa" (pierwsza redakcja), "Horsztyński"... O Słowackim jest coraz głośniej... W Szwajcarii ujawnił się jako samodzielny i w pełni dojrzały twórca. Niecodzienna przyroda, klimat szwajcarski, kąpiele w jeziorze kojąco wpływające na jego "zapadłe piersi" miały niewątpliwie wpływ na wennę poetycką, która w Szwajcarii częściej, niż gdzie indziej nawiedzała Słowackiego. Ale też przyczyniła się do tego atmosfera serdeczności rodzinnej i opieki, jaką znalazł w pensjonacie pani Pattey. Zawdzięczał to głównie Eglantynie, która, jak pisał do matki, "wszystkim się w domu trudni. Jest to panna, mająca około lat 30. Ładną być dawniej musiała (...) Z tym wszystkim bardzo jest przyjemną w konwersacji - i dobrze gada o wszystkich znajomych". Później niejednokrotnie podkreśli jej szlachetność charakteru, serdeczność uczuć. Dla Słowackiego była opatrznościową kobietą. S. Duchińska, znająca osobiście Eglantynę już jako wdowę - hrabinę Mayol de Luppé uważała, że Eglantyna przeczuwała dla Juliusza wielką przyszłość, więc "zgarniała chmury trosk z jego czoła", "w utęsknioną duszę wlewała słodki balsam pociechy, a jej uczucie "rosło w miarę cichych poświęceń".

Louise Thérése Eglantine Pattey (1800 - 1880) pochodziła ze starej szwajcarskiej rodziny handlowo - bankierskiej. Po śmierci ojca pomagała matce przy prowadzeniu pensjonatu. Poetę - wygnańca przyjęła wraz z matką niczym brata. Troszczyła się o jego potrzeby, przeżywała razem z nim jego zawody i zmartwienia, pamiętała o jego urodzinach, często rozmawiała o matce, a nawet dopisywała się do listów Juliusza: "Słowa moje (...) - pisała 15 III 1833 - zapewne niedokładne dadzą wyobrażenie o szczęściu, jakim napełnia nas obecność Pani syna w naszym domu. Jakże dumną może być droga Pani z takiego syna". Juliusz ma do niej zaufanie.

W listach do matki często o niej pisze, tęskni, kiedy ona wyjeżdża, czuje bez niej pustkę. Choć przyznaje, że bez niej "jestem teraz samotniejszy niż kiedykolwiek", czekając na jej listy stwierdza, że się karmi "teraz ułamkami uczuć i szczęścia'", w żadnym z listów nie wspomina, by ją kochał. Co do niej, to biografowie Słowackiego zgodnie twierdzą, że kochała go uczuciem szlachetnym, ale beznadziejnym.

"Natura przewrażliwiona, nerwowa, kobieco subtelna, skłonna do ciągłej samoanalizy i do pozy, czasem nawet trochę snobistycznej, a przy tym młodość pomieszana z pewną przedwczesną dojrzałością - oto Słowacki w epoce szwajcarskiej" - powie D. Wawrzykowska - Wierciochowa. Słowacki skonstatuje, że wśród przyrody szwajcarskiej albo trzeba być bardzo smutnym, albo trzeba kochać. Po przyjeździe tutaj nie wygasło w nim uczucie do Śniadeckiej. Wileńsko - jaszuńskie wspomnienia przewijają się na stronach listów do matki, by po latach jeszcze stwierdzić: "Twój czar nade mną trwa". Śliczna Kora Pinard (córka paryskiego wydawcy Słowackiego), której powiedział "przez grzeczność", że ją kocha już została w dalekiej pamięci, choć ona przeniesie swoją miłość przez całe życie. W Szwajcarii poeta - romantyk odczuwa potrzebę nowej miłości. Uroda, kultura i zacne serce Eglantyny mogą tylko chwilowo zapełnić tę pustkę. Poeta romantyczny, wrażliwy na piękną oprawę, kapryśny w wyborze obiektów swej miłości widział swoje muzy poprzez pałace, salony, karoce, piękne stroje, wykwintne formy. Któż wie, czy gdyby Słowacki spotkał Eglantynę już jako damę z wielkiego świata - hrabinę Mayol de Luppé, czy wszystko nie byłoby inaczej" Eglantyna Pattey nie mogła się mierzyć ani z Ludwiką Śniadecką, ani z Marią Wodzińską, która w Genewie zjawiła się ku jej utrapieniu, ani później z Anielą Moszczeńską czy Joanną Bobrową. Była tylko "podpórką". "Jest to coś, co mnie kocha (...) coś, co mnie broni od myśli, że jestem samotny na świecie; jakaś postać, co mi patrzy ze łzami w myślące czoło i oczy" - tłumaczył się syn matce. Lubił i potrzebował obecności Eglantyny, zanim na horyzoncie nie pojawiła się "muza w pięknych ramach" - Wodzińska. 24 kwietnia 1833 r. pisał: "Panna Eglantyna z Lyonu, gdzie teraz bawi, pisuje do mnie długie listy - bardzo miłe i sentymentalne. Odpisuję jej w podobnym guście i tak skracamy sobie czas oddalenia. Raz wariatka mówiła mi, że gdybym ja umarł, toby ona moje serce w urnie srebrnej piechotą do kraju zaniosła..."

Słowacki odwiedza teatr genewski, gra w bostona (co zawsze przypominało mu pobyt w Wilnie z ojcem Euzebiuszem Słowackim), zadziwia wszystkich szałem do mazura, a nieraz i sam przygrywa do tańców. W listopadzie 1833 r. donosi matce, że miał kilka wieczorów i że został wprowadzony do domu pani Wodzińskiej, której starsza córka "bardzo brzydka - gra ślicznie na fortepianie". Było to pierwsze spotkanie Juliusza z Marią. Stworzono o niej wiele legend, wyniesiono na ołtarz jako "muzę Słowackiego i Chopina", ale o jej urodzie zawsze cicho. Jej portrety są tego świadectwem. Była młodą (ur. w 1819 r.), przy wielkiej fortunie, była '"panią z pałacu". Sama mając już 74 lata o sobie napisze szczerze: "Ja nigdy ładną nie byłam".

Maria Anna Józefa Nepomucena urodziła się w Warszawie w zamożnej rodzinie szlacheckiej, dysponującej licznymi majątkami na Kujawach. Ród Wodzińskich herbu Jastrzębczyk "dobrze był ojczyźnie zasłużony, szczególniej w drugiej połowie 18 stulecia, i zajął był w kraju wybitne stanowisko". Teresa Wodzińska rodzicielka - prowadziła w Warszawie salon towarzyski. Swoje upodobania przeniosła też na grunt szwajcarski. Najpierw zatrzymali się w Genewie przy Place St. Antoine, a potem wynajęli luksusową willę przy Quai Beau Rivage, z ogrodem dochodzącym do brzegu jeziora Leman. Bywał tu Słowacki, więc w rodzinie Wodzińskich zachował się taki oto opis wyglądu poety: "Nie był to typ młodego karmazyna tego ?podkomorzyca z krainy Lachów", pod których postacią sam sobie wyobrażał ideały naszych polskich panien. Niski, nieco pochylony, z potężną czaszką osadzoną na wątłych piersiach, o śniadej cerze, z oczyma to łuną rozpalonych węgli się żarzącymi, to przerażającymi zimnem stali, z sępim nosem, o zmysłowych, dość wdzięcznie zarysowanych, choć często sarkazmem wykrzywionych ustach, tak jak u Chopina, z którym miał zresztą niejedną wspólną cechę podobieństwa fizycznego i duchowego. (...) Słowacki w tej wczesnej wiośnie życia zachował całą kapryśną porywczość zmiennej marcowej pogody (...). Takim był Juliusz, gdy go poznała Maria".

Na zdjęciach: 1. Feliks i Teresa - starszy brat i młodsza siostra Marii (rysunek z albumu Marii Wodzińskiej), 2. Eglantyna Pattey, 3. Teresa Wodzińska, matka Marii, z lat 1833 - 1836 (rysunek z albumu Marii Wodzińskiej); 4. Genewa, panorama miasta wg. stalorytu z epoki.

NG 13 (449)