Ryszard Maciejkianiec,
przewodniczący Związku

Związek Polaków na Litwie wobec wyzwań dnia dzisiejszego i przyszłości

Szanowni Państwo

Minęły prawie dwa lata od chwili, gdy w kwietniu 1998 roku po wmurowaniu kamienia węgielnego pod Dom Polski w Wilnie odbył się kolejny siódmy zjazd Związku Polaków na Litwie. Były to lata pracowite i trudne. Mimo braku środków na utrzymanie jakichkolwiek etatów, społecznie udało się sprostać tej części obowiązków, jakie przypadły w udziale Związkowi przy budowie Domu Polskiego w Wilnie, w opracowaniu koncepcji jego przyszłego funkcjonowania, dobrze rozpocząć działalność Domu Polskiego w Ejszyszkach, zrobić znaczny postęp w zakończeniu prac remontowych w Druskienikach, uporządkować obecną siedzibę Zarządu Głównego, Kowieńskiego oddziału, redakcji "Naszej Gazety", zorganizować w oddziałach i poprzez Zarząd Główny szereg imprez kulturalnych, jubileuszowych i świątecznych, znaleźć się jako jedyne polskie pismo na Litwie w internecie, podejmując się również z tej okazji promocji na świat dorobku polskich szkół i zespołów. Wszystko to było łączone z obowiązkami dnia codziennego, na które składały się niezliczone ilości spotkań, wizyt, rozmów, utrzymywanie łączności i korespondencji ze światem, wyjazdów w teren do udziału w różnych imprezach środowiskowych, z tym, aby idea Związku Polaków i dobre imię organizacji były zachowane i rozwinięte. Trzeba też było pilnie zapobiec skutkom niedawnej kradzieży z redakcji trzech podstawowych komputerów, skanera i faxu z tym, aby nie przerwać wydawania pisma. Dzięki wysiłkowi naszych przyjaciół, w szczególności ze Szwecji, a także naszego skromnego zespołu redakcyjnego, jak na razie udało się sytuację w pewnym stopniu opanować.
Pragnąłbym więc korzystając z okazji, nie wymieniając imion i nazwisk, wszystkim tym, z których udziałem dokonaliśmy tej znacznej pracy, serdecznie podziękować.

Warunki do działalności nie były, oczywiście, idealne, a warto je omówić oddzielnie. Trzeba stwierdzić, że dziś przy samozaparciu, przy wzajemnej życzliwości wewnątrz naszej organizacji można dużo zrobić w dziedzinie kulturalno - oświatowej, w dziele promocji naszego regionu i środowiska, byle nam samym nie zabrakło chęci i woli do działania.

Po 11 latach działalności trzeba też co i raz dokonywać pewnego przeglądu dorobku, brać pod uwagę zmieniające się warunki społeczne, a rozpoczętą tu dziś wobec Państwa dyskusję warto kontynuować na spotkaniach, zebraniach i na łamach "Naszej Gazety". Nie bójmy się, że nieżyczliwe nam osoby i środowiska kolejny raz już podjętą tak bardzo nabrzmiałą konieczność rozmowy okrzykną kłótnią. Nawiązując do twórczości wilnianina Józefa Mackiewicza, warto przypomnieć jedną z jego myśli przewodnich- nawet przy braku swobody działania, budujmy swobodę i niezależność naszej myśli, która pozwoli nam znaleźć się w sytuacjach trudnych, przewidzieć zachowania, zapobiec niekorzystnym skutkom. Unikanie każdej, w tym trudnej dyskusji, próba stosowania zakłamania w dążeniu do celu, jak to czynią niektórzy politycy, nie da nam szans na dalszą perspektywę przetrwania i zachowania tożsamości narodowej.

Właśnie o tej wzajemnej życzliwości i cierpliwości w oczekiwaniu na skutki naszej pracy chciałbym dziś szczególnie mówić.

Ostatnio po dwóch latach milczenia, po zakończeniu wyborów do samorządów, abyśmy nie byli posądzeni o ich utrudnianie, poruszyłem na łamach "Naszej Gazety" problem współpracy z liderami AWPL i samorządem rejonu wileńskiego, którzy również są członkami Związku i jego władz naczelnych. Nieoczekiwanie dla wszystkich rozpoczęty nie sprowokowany atak na ostatnim zjeździe Związku przez W. Tomaszewskiego - tym się nie zakończył. Agresja co i raz narastała, gdy do niego dołączali się kolejni urzędnicy samorządu rejonu wileńskiego, będący również członkami Zarządu Głównego, uzależniani ze względu na pracę. Natomiast społeczna działalność związkowa w rozumieniu założeń statutowych w rejonie wileńskim praktycznie ustała, kiedy połączono w jednej osobie funkcje urzędnicze, partyjne i społeczne, powołując na domiar w sierpniu ub. r. przez grupę politycznych założycieli równoległą do Związku organizację o tej samej nazwie. Nie mówiąc o publikacjach w "Magazynie Wileńskim", którego właściciel jest razem z W. Tomaszewskim współwłaścicielem gazety "Przyjaźń", doszło do tego, że obecny lider AWPL zaczął przedstawiać za granicą "Naszą Gazetę" jako pismo demoralizujące młodzież, z czego nawet musieliśmy się tłumaczyć, a kontakt z terenem w rejonie wileńskim był na tyle utrudniany, iż wydawało się, że to był okres administracyjnego zarządzania z Merkysem na czele. Jeżeli nawet polska szkoła proponowała przeprowadzenie z udziałem Związku i "Naszej Gazety" turnieju szachowego, to gdy o tym dowiadywała się władza rejonowa, natychmiast praktycznie zabraniano jego przeprowadzania. Nastąpiło ewidentne zamykanie się w wąskim urzędniczym kręgu, tylko wśród swoich, otaczając się ludźmi o bardzo wątpliwym rodowodzie, którzy praktycznie zaczęli nadawać ton sprawowaniu władzy w rejonie, tworzyć w urzędzie i rejonie atmosferę, która nie ma nic wspólnego z życzliwością wobec potrzeb i problemów ludzi i wyborców.

Bolało, kiedy mimo obietnic przedwyborczych o zajęciu się sprawami zwrotu ziemi i mimo posiadania całej grupy prawników - praktycznie pomoc ludności w tym zakresie nie była okazywana. Bolało, że ci ludzie, których myśmy wylansowali na najwyższe w naszym środowisku stanowiska, mówili o braku środków na remonty szkół i żywienie dzieci, jednocześnie kupując drogie służbowe samochody, urządzali przyjęcia, a nawet wydając środki na tak zwany "Bal Wiedeński" w Ciechanowiszkach.

Przykro też było patrzeć na wyjątkowy brak odpowiedzialności i zrozumienia, ponieważ dla świata mamy w zasadzie jedno imię - Polacy na Litwie. I jeżeli środki masowego przekazu roznoszą szeroko po świecie awanturę w barze "Pod Dębem", czy skandaliczne zachowanie się w czasie otwarcia muzeum w Niemenczynie - szkodzi to naszemu wspólnemu dobremu imieniu.

Dziś, kiedy na Litwie i za granicą uważnie obserwują nasze poczynania, kiedy mamy zdobyty ciężkim trudem określony dorobek, mając tu na myśli nie tylko naszą organizację, ale całość naszego społeczeństwa, nasze decyzje, mające wpływ na losy ludności polskiej, powinny być podejmowane szczególnie odpowiedzialnie.

Wielu z nas na pewno pamięta, jak zarząd samorządu rejonu wileńskiego w przeddzień drugiej tury wyborów prezydenckich podjął uchwałę o używaniu lokalnego języka polskiego. Mimo że o istnieniu takiej uchwały dowiedzieliśmy się już po fakcie jej przyjęcia, argumentowaliśmy i broniliśmy tej decyzji, pozostając do dziś zdania, że mamy ku temu pełne prawo jako osiadła ludność mieszkająca w historycznie zwartym skupisku, a szczególnie w szkołach, szpitalach oraz miejscach wykorzystania urządzeń niebezpiecznych dla życia i zdrowia. Tym niemniej jej niespodziane przyjęcie, bez przygotowania argumentacji prawnej, bezwzględnie dla wszystkich nas było nie tylko dużym zaskoczeniem, ale i dowodem absolutnego braku odpowiedzialności. Zebrani radni samorządu nie mogli nawet doszukać się osoby, która zainicjowała przygotowanie i uchwalenie tego dokumentu.

Po znacznym nagłośnieniu tematu, jak wiemy, sąd odwołał postanowienie samorządu. Wielu tę decyzję oceniało z punktu widzenia, któremu z kandydatów na prezydenta pomogła ona bądź zaszkodziła. Ma to dla nas mniejsze znaczenie. Natomiast orzeczenie sądu, które w zasadzie nic nie zmieniło, ludność polska odebrała jako kolejne bolesne uderzenie, jako kolejne zdjęcie sztandaru, jako sądowne zabranianie używania języka ojczystego. A to już ma negatywny wpływ na naszą kulturę, na polskie szkolnictwo, na proces zachowania tożsamości narodowej. Nie mówiąc już o tym, że dziś, nawet po ratyfikacji Konwencji Ramowej o Ochronie Praw Mniejszości Narodowych, wrócić do tego tematu będzie znacznie trudniej.

Kilkakrotne prośby - ustne i pisemne - o spotkanie z kierownikami i radnymi rejonu, których Związek swoim imieniem wykreował na liderów i w ciągu minionych kadencji udzielał poparcia, aby wyjaśnić zaistniałą sytuację, przyczynę nieodpowiedzialnych działań, agresywności i realizację wyborczego programu - zostały, niestety, bez odzewu. Propozycje zawarcia umowy o partnerskiej współpracy z AWPL - też zostały z góry odrzucone. Organizacja pracy Zarządu Głównego w takiej atmosferze była bardzo trudna od pierwszych dni po zjeździe. Formalne zwoływanie Zarządu czy grup roboczych po to, aby w wyniku wyjść z posiedzenia z bólem w okolicy serca, stawało się coraz bardziej problematyczne. Kiedy zaś poza Zarządem Głównym zaczęto już podejmować za niego niezgodne z prawem i Statutem decyzje, szykować nieprawne uchwały - sytuacja taka dalej nie mogła być tolerowana. Milczeć więc o otwartych przymiarkach do przejęcia w najbliższym czasie Związku i "Naszej Gazety", aby zlikwidować ostatni niezależny polski ośrodek społeczny, byłoby niemal przestępstwem wobec organizacji i nieuczciwością wobec polskiego społeczeństwa . Stąd przede wszystkim moja prośba do Państwa o przybycie na dzisiejszą konferencję, aby sytuacji zaradzić i nie dopuścić do jej powtórzenia się w przyszłości.

Widocznie powinniśmy dobrze poznać stan naszej organizacji. Mimo, że minęło ponad 10 lat, niestety, uporządkować do końca tego się nie dało. Dziś w rejonie wileńskim istnieją na papierze koła, łączące na niby setki członków, co pozwala grupie działaczy jakoby posiadać znaczne przedstawicielstwo na zjazdach. Koła do walki, a nie do pracy u podstaw. Dobrze mieć poczucie, że jakoby stoi się na czele potężnego koła czy organizacji, ale czasy dopisywania, kamuflażu już dawno i bezpowrotnie minęły. Dlatego właśnie proponuje się powołanie zespołu, który by zbadał rzeczywisty stan naszej organizacji, a w dalszej perspektywie - możliwie trzeba by było mieć członków Związku i sympatyków. Ci ostatni nie mogąc i nie musząc przestrzegać formalnych wymagań Statutu o udziale w działalności struktur organizacji, mieliby poczucie wspólnoty z organizacją i jej dorobkiem.

Szczególnie ważny temat, jak już mówiłem - to atmosfera wewnątrz organizacji. Nikt nikogo na siłę nie zmusza do przystąpienia do Związku, jak również nikt z organizacji nie wygania. Nasz początek sprzed 11 lat, kiedy powołaliśmy Związek jako organizację społeczno - polityczną - organizację do walk politycznych - do dziś skutkuje atmosferą na zjazdach, konferencjach i wokół organizacji. Trzeba to już coraz bardziej zmieniać, aby to była rodzinna i wzajemnie życzliwa organizacja, żeby więcej było koleżeńskich spotkań i imprez kulturalnych budujących polską wspólnotę na Litwie niezależnie od tego czy jest się członkiem Związku czy nie, żeby zjazdy i rejonowe konferencje były miejscem spotkań przyjaciół, przy okazji również życzliwie ustalających pewne zasady działania. Tę życzliwość próbujmy również przenieść poza organizację, aby wobec życzliwych ludzi płacić sercem za serce. W morzu coraz bardziej zaciętych walk politycznych różnych partii i ugrupowań powinniśmy zachować nasz społeczny i niezależny charakter, wzajemną życzliwość i tym sposobem budować naszą i przyszłych pokoleń tożsamość narodową.

Wiadomo, że życie wciąga i będzie nadal wciągało do różnych akcji i walk, które nie przez nas są inspirowane. Egzamin z języka polskiego - komu on szkodził, tym bardziej, że Litwini w Polsce go mają; wszystkim pismom pozwolono sprywatyzować pomieszczenia - "Naszej Gazecie" - nie; wszystkim społecznym i politycznym organizacjom, które powstały niemalże przed kilkoma dniami, pozwolono na zawarcie specjalnych umów o arendzie - Zarządowi Głównemu nie pozwala się nadal, mimo że z ruiny zrobiliśmy w miarę porządne pomieszczenie. Zastanawia też powrót do praktyki karania Polaków kilkuset litowymi mandatami za niewystarczającą jakoby znajomość języka państwowego, co też na pewno nie będzie sprzyjało budowaniu porozumienia społecznego. Nie mówiąc już o rzeczach zasadniczych, decydujących o naszej przyszłości - szkolnictwie polskim, zwrocie ziemi i mienia, obiecanym rozwoju regionalnym.

W tych i wielu innych sytuacjach trudno jest zachować spokój, kiedy mówi się o państwie prawa, stosując je wybiórczo w zależności od narodowości i układów. Tym niemniej musimy żyć i działać w takich warunkach jakie są, nie próbować stosować analogicznych metod zakłamania, bo to nas donikąd nie zaprowadzi. Opierajmy swoje działania na prawdzie, nawet wtedy, kiedy opinia publiczna, urobiona przezśrodki masowego przekazu, jest innego zdania. Próbujmy też uczyć się działać w tych trudnych warunkach w ramach rozwiązań ogólnych a nie specjalnych.

Mam tu też na myśli i przyszły podział administracyjny. Jeżeli cała Litwa podzieli się na mniejsze samorządy - podzieli się i rejon wileński. I trzeba bronić nie niepodzielności rejonu, a przejmowania kolejnych terenów pod miasto, których Wilno na najbliższe dziesięciolecia ma pod dostatkiem. Do tego potrzebne są nie tyle i nie tylko akcje protestu, ile własny projekt, zgodnie z którym historycznie ukształtowane ośrodki więzi kulturowych i gospodarczych stałyby się ośrodkami przyszłych samorządów - Niemenczyn, Rudomina, Mejszagoła, możliwie Mickuny i Podbrzeź, a które w przyszłości mogłyby w ramach tendencji europejskich i w celu realizacji wspólnych projektów powołać dla przykładu związek gmin podwileńskich, który mógłby być partnerem dla Wilna i instytucji europejskich. Tak też jest w sąsiedniej Polsce, gdzie wiejskie samorządy pierwszego stopnia mają znacznie mniej ludności, gdzie ludzie widzą i wiedzą, co robi przez nich wybrana władza, a władza nie składa rzadkich wizyt, a pracuje i wie na bieżąco, co jest potrzebne dziś i co jutro mieszkańcom samorządu, uwzględniając również specyfikę regionalną i narodowościową.

W żadnym wypadku nie można budować przyszłości na zasadzie - wytrwajmy w tym stanie, jaki jest póki jesteśmy u władzy, a potem będzie widać. Nikt nie dał nam prawa trzymać ludzi w ustawicznym zagrożeniu, obawie i niepewności jutra. Podejmując odpowiedzialne decyzje dziś - myślmy o dalszej i bliższej przyszłości całego polskiego społeczeństwa na Litwie. Budujmy w miarę naszych skromnych możliwości odważne i otwarte, świadome swoich obowiązków i praw obywatelskie społeczeństwo prawa, szanujące przede wszystkim osobowość człowieka, jego niezależność, jego kulturę i tradycje.

Temat, który ostatnio szczególnie jaskrawo uwypuklił się w naszym środowisku - to dyskusja, czy członek Związku może należeć do innej niż AWPL partii. Wracając do historii, kiedy do sierpnia 1994 roku Związek był organizacją społeczno - polityczną, która miała wszystkie atrybuty partii politycznej - być członkiem Związku i należeć jednocześnie do innej partii było nielogiczne. Natomiast teraz, kiedy Związek jest organizacją społeczną, zabranianie jego członkom dokonywania wolnego wyboru opcji politycznej, byłoby zarówno nielogiczne, jak też w zasadzie śmieszne, bo jesteśmy bezsilni, aby móc decydować o poglądach politycznych obywateli, mimo że są oni członkami naszej organizacji. Podobnie jak Związek przez wiele lat, tak i AWPL musi również zabiegać o poparcie ludzi poprzez wieloletnią, ciężką i uczciwą pracę. Do dziś to się odbywało na hasło - Związek Polaków na Litwie i dlatego start po elektorat był znacznie ułatwiony. Niestety, próba niszczenia tego społecznego zaplecza w postaci Związku może świadczyć albo o bliskowzroczności obecnych liderów AWPL, albo też niekorzystnym układzie, gdzie ciche poparcie dla Akcji zostało obwarowane utrudnianiem działalności i niszczeniem od wewnątrz podstawowej polskiej organizacji na Litwie. Tak obfite poparcie z budżetu rejonu, sięgające około pół miliona litów dla prywatnej gazety "Przyjaźń" jest zjawiskiem unikalnym i jedynym w skali kraju. Kilka miesięcznych wycieczek do USA kosztem budżetu dla pani mer w ciągu jednej kadencji, tym bardziej w czasie trwających wyborów, też musi zastanawiać.

Ciche zbliżanie się Z. Balcewicza do Związku i gazety, aby korzystając z chwili nieuwagi próbować je zniszczyć poprzez montowanie na stronie wybitnie antynatowskiej i promoskiewskiej publikacji w czasie, gdy w Jugosławii trwały walki - też musi dużo dawać do myślenia po co to było robione i kto za tym stoi. Ewidentne, że pewne siły w Wilnie i nie tylko, widząc odpowiedzialne i konsekwentne postępowanie Związku pragną za wszelką cenę podzielić i osłabić jego siły, by móc stosować wypróbowaną metodę - dziel i rządź.

Wyraźnie więc trwa wielka gra o losy Polaków na Litwie.

Myślę, że nie bez znaczenia w dążeniu do przejęcia chociażby części Związku jest fakt, że w końcu maja ma być oddany do użytku Dom Polski w Wilnie.

Apeluję więc jeszcze raz do L. Janušauskiene i W. Tomaszewskiego przede wszystkim o odpowiedzialność i aby pamiętali, że za podział Związku i jego osłabianie będą musieli ponosić odpowiedzialność przed polskim społeczeństwem na Litwie.

Apeluję też do wszystkich członków Związku Polaków na Litwie, aby działali mądrze i rozważnie.

Inna rzecz, że nasza ludność mająca od roku 1990 możność oddawania głosu na złożone w absolutnej większości z Polaków ugrupowanie polityczne, czuje się dowartościowana, ma ułatwiony wybór w trudnej sytuacji, pragnęłaby, jak widać, tę jasność zachować. Zresztą istnienie i działanie również w innych krajach regionalnych partii narodowych jest tego dowodem.

Jedynym więc sposobem na rozwinięcie AWPL byłaby kardynalna zmiana metod i sposobów sprawowania władzy, inny stosunek do ludzi i większe zaangażowanie do ich potrzeb i problemów. Inna sprawa, czy W Tomaszewskiego, L. Janušauskiene, M. Naruńca, L. Sapkiewicz, T. Paramonową , S. Świetlikowskiego, M. Kołosowskiego i innych, którzy dziś nadają ton sprawowaniu władzy w partii i rejonie, stać na takie zmiany. Jest to dramatem naszego społeczeństwa.

Aby nadał mieć możność działania i godnego reprezentowania i promowania potrzeb ludności polskiej, realizowania celów zawartych w Statucie, rozwijania życzliwości wobec siebie i otoczenia, winniśmy oprzeć nasze działania na stabilnej organizacji wewnętrznej. Dlatego w skład naszych struktur związkowych proponowałbym oddelegować uczestników dzisiejszej konferencji.

Niektórzy zadawali sobie pytanie - na ile jesteśmy reprezentacyjni, kogo reprezentujemy i w jakim stopniu nasze decyzje, które dziś możliwie podejmiemy, są obowiązujące. Zaprosiliśmy dziś tych, których zdążyliśmy zaprosić i którzy, mam nadzieję, chcą bronić niezależnego i społecznego charakteru Związku, potrzeby przestrzegania jego Statutu, publicznie wyrazić nasze zatroskanie sytuacją w organizacji. I jest to nie tylko nasze prawo, ale przede wszystkim obowiązek. Jako prezes w okresie między zjazdami reprezentuję cały Związek i odpowiadam za jego zachowanie i rozwój. Obecność tu zastępcy prezesa, prezesów Komisji Statutowej i Rewizyjnej, pięciu prezesów oddziałów Związku, prezesów kół i członków praktycznie ze wszystkich miejscowości jest dowodem zarówno naszej reprezentacyjności, jak i prawa do wyrażania opinii i podejmowania decyzji. Nawet, jeżeli odrzucimy wszystkie nasze tytuły i stanowiska - to na pewno reprezentujemy też samych siebie i jako obywatele wolni jesteśmy w wyborze podejmowania tych czy innych decyzji.

Nie mam najmniejszej wątpliwości, że reprezentujemy ideowo większość składu Związku.

Kontynuujmy więc naszą działalność we wzajemnej zgodzie i z myślą o potrzebie pracy u podstaw dla społeczeństwa oraz odpowiedzialności wobec niego, zgodnie ze Statutem i pięcioma prawdami, któreśmy przyjęli na pierwszym zjeździe Związku w kwietniu 1989 roku.

NG 14 (450)