Liliana Narkowicz
Veytaux - Wilno

Szwajcarskimi śladami Juliusza Słowackiego

"Od dwóch miesięcy prawie już nie w mieście, ale na wsi zamieszkałem, nad jeziorem Leman - w najpiękniejszym miejscu. (...) Otóż przeniosłem się do wioski Veytoux, nająłem śliczny pokoik, błękitny..."

(List do matki - 23. VIII. 1835)

Była to druga dłuższa podróż poety podczas trzyletniego pobytu w Genewie. Z tej miejscowości, zwykle wylewny, napisał do Salomei Słowackiej tylko jeden list, a i ten dokończony w... Genewie. Zanim spróbujemy zastanowić się nad tym dlaczego, przypomnijmy, że ucieka z Pâquis od dwóch kobiet - Marii i Eglantyny. Bratanek Marii Wodzińskiej w swojej książce o wyidealizowanej ciotce jako muzie Słowackiego i Chopina przez wiele lat utwierdzał w przekonaniu, że Juliusz porzuca Genewę "dopiero po wyjeździe Marii, gdy ją bezpowrotnie stracił z oczu". Ale już E. Sawrymowicz dowiódł w "Kalendarzu...", że nie było to zgodne z prawdą. Zresztą sam w liście pisanym z Veytaux informuje matkę, że "Pani Wodzińska z familią wyjechała do Drezna..."

W tym liście, pisanym 23 sierpnia 1835 r., poeta obok daty stawia miejsce pisania - "Veytoux Prés de Montreux''. Nie pomylił się Słowacki, ani też ja. Po prostu dawne Veytoux dziś figuruje jako Veytaux.

Veytaux, leżący pomiędzy Montreux a Vevey nie na każdej mapie jest oznaczone. Jest to malutka miejscowość przed słynnym i drogim kurortem, z uroczymi willami tonącymi w zieleni, nad brzegami jeziora. To tylko jeden przystanek kolejką. Tu, jak i wszędzie nad Lemanem przy słońcu jezioro stapia się z niebem i tworzy jasną całość.

O Montreux Juliusz wspomina jako o... wiosce: "Chodzę na obiad do pobliskiej wioski Montreux''... Dziś naprawdę trudno się domyślić, że to piękne miasto, znane z najbardziej egzotycznych (o dobroczynnym wpływie) drzew i krzewów nad Lemanem było w epoce romantyzmu tylko wsią. Był zawsze wrażliwy na piękno przyrody. Przebywając w Genewie nie przeszedł obojętnie obok charakterystycznych dla szwajcarskiego klimatu kwiatów, którymi są "fijołki kwitnące w złotym zimowym słońcu". Ale o różach mówi najczęściej. Jest taka książka "Róże w ogrodzie jako najpiękniejsza, najekonomiczniejsza ozdoba - ich przeszłość, teraźniejszość, przyszłość''. Autor B. Gałczyński proponuje następujący tekst na siedzibie Towarzystwa Przyjaciół Róży:

"Juliuszowi Słowackiemu
Pierwszemu Polakowi
Który kochał róże
I znał się na różach".

Niestety nie wiemy, choć często o tym w swojej korespondencji wspominał, co jadał w Montreux. Ale każdy Polak, który przyjeżdża do Szwajcarii, może zjeść tu bigos i flaki w ostatnią sobotę przed Świętami Bożonarodzeniowymi, a to z racji wystawy - sprzedaży polskich wyrobów mięsnych przez firmę pana Lipki. To już tradycja dla Polonii szwajcarskiej.

W Veytaux dziś próżno szukać śladów poety. Maleńka uliczka "le Petit Veytaux" przy starej fontannie przypomina: "... na wsi zamieszkałem". Veytaux nazwie "najpiękniejszym" miejscem, ale też powie: "dzikie strony". Napisze, że mu smutno i że jest bardzo samotny, ale też, że zachwyca się tym miejscem: '"Nic piękniejszego, jak okolica, w której żyję..."

Badacze życia i twórczości Słowackiego nie piszą zwykle zbyt wiele na temat pobytu Juliusza w "Veytaux Prés de Montreux". Utarło się też przekonanie, że "drapnął przed babami".

Biografowie Słowackiego niewiele miejsca poświęcili dotąd genewskiej przyjaźni poety z malarzem Charlesem Guigonem. Zbigniew Raszewski jako historyk teatru zajmował się tematem amatorskich przedstawień teatralnych, które jak wynika z genewskich listów Juliusza, organizowali sobie dla urozmaicenia czasu w pensjonacie. Nie wykluczone, a nawet bardzo prawdopodobne, że mieszkał tam Guigon, z którym łączyły go "szczególne" stosunki. Więcej na ten temat znajdziemy w ostatnio wydanej przez "Świat Książki" powieści biograficznej o Słowackim autorstwa J. Zielińskiego.

W "Listach do matki" w opr. Zofii Krzyżanowskiej (1987) znajdujemy wzmianki o Guigonie jedynie na s. 208: "Jeden z tutejszych pierwszych malarzy ofiarował mi się być towarzyszem podróży. Miło mi będzie siedzieć przy nim na ułamku skały i patrząc na odbicie się natury w niedoskonałym sztuki zwierciadle. A kiedy tak będziemy cicho siedzieli między drzewami, wiewiórki przyjdą igrać koło nas, ptaszki będą pić krople rosy na listkach brzozowych. Tak przynajmniej malarz Guigon wystawia mi te ciche godziny, które przepędza na rysowaniu szwajcarskich skał i dolin. (...)"

Charles był prawie rówieśnikiem Juliusza. Specjalizował się w "malarstwie alpejskim". Ze względów materialnych nie mógł się w pełni oddać powołaniu, gdyż zmuszony był udzielać lekcji rysunków. Lubił malować jeziora, w tym Leman. W Genewie wydał swoją tekę litografii - "Lacs de la Suisse et de la Haute Italie" (pracował w swoim czasie we Włoszech). Na litografii pt. "Pont du Vinaigre" na mostku przedstawił dwóch mężczyzn - zajętego malowaniem i zatopionego w książce. Portret Charlesa i Juliusza i wspomnienie wspólnych wakacji" Przyjaźń dwóch artystów - poety i malarza"

Zauważmy jednak, że w liście do matki z 30 czerwca 1835 r. z Genewy zdradza się o planach wyjazdu w góry, by "usiąść na kilka miesięcy". Wróciwszy do Genewy pobyt w Veytaux podsumuje następująco: "Trzy miesiące przepędzone pośród najpiękniejszych widoków przyrodzenia było wielką dla mnie nauką. Uważałem harmonją, która wszystko łączy i nalewa jednym kolorem." Z tego trzymiesięcznego pobytu ewidentny jest brak listów do matki. Tak długie, jak na Słowackiego, milczenie stara się usprawiedliwić tylko jednym listem, jego stosunki z przyjacielem okrywa tajemnica, a opisem pobytu w okolicy stara się ratować "ciemny poemat, w którym grzmi imię Boga".

"Teza moja brzmi tak: S. zrealizował swój pierwotny plan i pojechał do Veytaux z Guigonem - konstatuje J. Zieliński. Jeśli przemilczał obecność malarza w (skąpej w tym okresie) korespondencji z matką, to może dlatego, że jego przyjaźń z Charlesem Guigonem zbyt się zacieśniła i nie chciał matki niepokoić wynurzeniami.

Zwykle lubiący mieć przy sobie wiele książek, do Veytaux zabrał tylko ulubionych autorów - Szekspira i Byrona, które czytał leżąc pod drzewami. Zachwalał "prześliczne", "księżycowe noce", kiedy spacerował wzdłuż jeziora i siadał "na małym przylądku wchodzącym do wody". Młodzi ludzie zwykle tak romantycznie nie spędzają czasu w pojedynkę... Cóż, jak i w Genewie, tak i w Veytaux Słowacki narzekał na ceny i użył określenia, że miejscowi wieśniacy drą cudzoziemców jak mogą.

Z Veytaux wyjeżdżał raz jeden do Genewy. Spędził tu kilka dni. Oczywiście w "Pâquis", gdzie go znów "przyjęto jak syna". Czy "marnotrawnego"?.. Znów wróci do swego wiejskiego mieszkania, gdzie znalazły się też myśli o Litwie: "Śliczne trawy - śliczne kwiaty - woń wiejska przypomina mi dziecinne czasy - myślę o Mickunach i Wienżchówce". Nad Lemanem w Veytaux napisze swoje piękne liryki miłosne: '"Rozłączenie", "Stokrótki", "Chmury''...

Z pobytem poety w Veytaux wiąże się jeszcze jeden szczegół. Wiemy, że matka, dbając o staranną edukację syna, zadbała również o nauczycieli rysunku. Takie lekcje pobierał np. w Wilnie, mieszkając w domu ojczyma prof. Augusta Bécu. Większość monografii o Słowackim zawiera prócz zdjęć także rysunki Juliusza, głównie z podróży na Wschód. Album rysunkowy jak i pamiętnik, był w dobie romantyzmu modnym rekwizytem. O Luwrze mówi, że jest to "pyszna galeria", zapełniona najpiękniejszymi obrazami?.

Przebywając w Veytaux sięga po ołówek. Z przyzwyczajenia, pod wpływem przyjaciela malarza, czy też był to po prostu inny, niż poezja, rodzaj przekazania swoich uczuć. Obrazek został zatytułowany lakonicznie - "Veytoux". Mając go przed oczyma nietrudno zidentyfikować, z którego miejsca w Veytaux Słowacki go rysował. Widoczne stąd bosko piękne Alpy bywają też... groźne. Pejzaż ten zaginął, ale będąc w Szwajcarii mogłam obejrzeć jego litografię.

* * *

Pobyt poety w Szwajcarii - to lektury, wizyty w teatrze, wycieczki, flirty (czytaj listy do matki) i skomplikowane uczucia względem Marii oraz Eglantyny. Nie do końca jest też jasna sprawa przemytu z "paryskimi medalami". Jedno jednak należy skonstatować niezbicie: był to okres intensywnej pracy twórczej. Z genewskich listów dowiadujemy się, że A. E. Odyniec, często bawiący w ich wileńskim domu przy ul. Zamkowej, to natura płocha i kochliwa. Nie zawsze też rzetelna.

Ciekawe są jego spostrzeżenia co do Adama. Chciał z nim się zmierzyć, bo nigdy nie ukrywał, że marzy o sławie poetyckiej. Nie mógł wybaczyć mu w ''"Dziadach'' skalania nazwiska, które nosiła jego matka po drugim mężu. Często dowcipny i uszczypliwy (a nawet zgryźliwy) w listach donosi matce (7 list. 1834 r. Genewa): "(...) pan Adam, zamiast profesury, pojął w małżeństwo córkę muzyczki Szymanowskiej. Nie wiem, którą to Marysię capnął, czy dobrą, czy piękną...''. A w późniejszych listach już ze smutkiem donosił, że Celina stoi sama w kuchni przy garnkach.

Trzeba jednak oddać Słowackiemu należne: na "Panu Tadeuszu", choć i zły na Adama, umiał się poznać. 18 grudnia 1834 r. donosi matce: "Bardzo piękny poemat", "obudził we mnie także wiele dźwięków przeszłości. (...) Wiele opisów miejsc - nieba - stawów - lasów jest mistrzowską ręką skreślonych. Natura cała żyje i czuje".

Jeszcze przebywając w Veytaux Juliusz prowadzi korespondencję (bliżej nam nie znaną) z wujem Teofilem i swoją przyrodnią siostrą Hersylią (z domu Bécu) strojąc plany o wspólnym pobycie we Włoszech. Po jedynym i ostatnim liście do matki z Veytaux napisze z Genewy (powróci na jakiś czas do Pâquis) jeszcze dwa - 20 października i 17/29 listopada.

W ostatnim donosi, że na wieść o wyjeździe Eglantyna "płakała - płakała - i płakała...'" Jadąc do Rzymu na spotkanie z Filami (wuja z żoną) otrzymał od matki ''list z zasiłkiem'' na dalszą podróż tułacza po świecie. "Często nie mogę pojąć (Genewa, 17/29 listopada 1835), skąd Ty wydobywasz nowe grosze, i myślę,że może Ci anioł jaki sypie do Twojej mahoniowej szkatułki. Bądź zdrowa, najdroższa, najukochańsza!"

NG 17 (453)