Paweł Jan Naruszewicz

Uważajcie na stosunki sojuszników!!!

Zbrodnia katyńska - zdradzony naród...

W nocy z 12 na 13 kwietnia 1943 roku niemieckie rozgłośnie puściły w eter wiadomość o znalezieniu w lesie katyńskim opodal Smoleńska grobów pomordowanych 12000 polskich oficerów, przetrzymywanych w obozach Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa (później okazało się jednak, że byli to tylko jeńcy Kozielska ok. 4300 zwłok). Zbrodni tej ponad wszelką wątpliwość dokonali Rosjanie. Paradoksalnie, prócz Polaków nikt na świecie nie zareagował na niesłychane barbarzyństwo "sojusznika" naszych "sojuszników". Wygodniej było zlekceważyć ofiary katyńskiego lasu. Nie po raz pierwszy zachodnie demokracje okazały się niegodne spadkobierców dorobku starej cywilizacji. Jak mogło do tego dojść, że elita polskiej inteligencji przestała istnieć wskutek barbarzyńskiego mordu, a świat milczał, nie reagował, kłamał?

Marszałek Józef Piłsudski powiedział swojej córce pięć lat przed swoją śmiercią: "Za dziesięć lat będziecie mieli wojnę. Mnie już nie będzie. I wy tę wojnę beze mnie przegracie!''

Stary Marszałek nie mógł przypuszczać, że to ostrzeżenie zostanie po jego śmierci zupełnie zlekceważone, przez co tragedia stanie się udziałem całego narodu. Po jego śmierci 12 maja 1935 roku władza w II RP zogniskowała się w rękach trzech ośrodków. Pierwszy związany był z osobą Prezydenta RP Ignacego Mościckiego - naukowca, profesora chemii. Człowieka, który poza prezencją, do polityki nadawał się jak do baletu. Ot, po prostu skromny Marszałek, który i tak posiadał wszystkie sznurki do sterowania państwem po przewrocie 1926 roku, powiedział: ''Ignaś, będziesz prezydentem" i wybraniec niewiele miał do powiedzenia, chcąc zachować dawną przyjaźń. Drugi ośrodek polskiej władzy skupiał się wokół Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych, późniejszego marszałka, Edwarda Rydza - Śmigłego. Legionisty, zaufanego żołnierza Piłsudskiego, który będąc dowódcą 1 Armii w wojnie 1920 roku, wsławił się świetnym taktycznie odwrotem spod Kijowa, wyprowadzającym bez szwanku armię i zachowującym jej wartość bojową.

Trzecim z pewnością nietuzinkowym politykiem, który skupiał ogromną władzę w Polsce, był minister spraw zagranicznych II RP Józef Beck. Uważam, że to najinteligentniejszy spośród decydentów epoki. Polityk rozważny, energiczny i trzeźwy, niestety nie do końca...

Odziedziczyli po Marszałku państwo młode, którego rozwój rodził się o niebo lepszy od PRL, skażony niestety olbrzymim fiskalizmem, opierał się na socjalistycznych wzorcach etatyzmu i rozbudowy sektora państwowego. O tyle było dobrze, że skonstruowany przez Marszałka system władzy wraz z konstytucją 1935 roku, będący autorytarnym z winietką demokracji, założywszy właściwe osoby na głównych stanowiskach, pozwalał na szybkie i sprawne zarządzanie państwem. Konstytucja 1935 roku jest zdecydowanie najlepszą z dotychczas uchwalonych ( z nie uchwalonych lepszy jest tylko projekt Stanisława Michalkiewicza). Cokolwiek by nie mówić o tym "triumwiracie", jedno jest pewne, że w krytycznym momencie, tj. w latach 1938 - 39, zdecydowanie nie zdał egzaminu z politycznego pragmatyzmu.

Brak było bowiem konsekwencji i dalekowzroczności wobec nadchodzących wydarzeń. Po zawartych układach o nieagresji z "sąsiadami'' minister Beck uległ iluzji bezpieczeństwa i przyjął taktykę niezbliżania się do któregokolwiek z sąsiadów. Etycznie było to posunięcie z pewnością właściwe, problem jednak, że w polityce etyka zajmuje odległe miejsce szczytnych haseł. Zamiast więc po dokonanych w Monachium w 1938 roku, przy euforii europejskich "demokratycznych gołąbków pokoju'', zmianach terytorialnych w Czechosłowacji (Sudetenland) i odzyskaniu przez Polskę Zaolzia, zdecydować się konsekwentnie na wybór konkretnej opcji, "triumwirat'' zdecydował się nie zmieniać niczego w polskiej "polityce równowagi''.

5 stycznia 1939 roku w powrotnej podróży z francuskiej Riwiery , gdy nie spotkawszy się z ministrem spraw zagranicznych Francji (który nie zamierzał poświęcić na spotkanie czasu) min. Beck odwiedził Hitlera w Berchtesgaden. Ten powtórzył żądania Ribbentropa, wyłuszczone ambasadorowi Lipskiemu 24 października 1938 roku o oddaniu Niemcom Gdańska i umożliwieniu eksterytorialnych połączeń przez Pomorze oraz zachęcał do przystąpienia przez Polskę do paktu antykominternowskiego. W zasadzie wtedy jasną stała się konieczność dokonania wyboru pomiędzy wojną a ratowaniem kraju. Proporcje sił były jednoznaczne.

Nie trzeba było być prorokiem, by zrozumieć, że polskie 40 dywizji na zachodzie znaczyło niewiele, ale na wschodzie - była to skuteczna bariera przed naporem bolszewizmu.

Jeszcze w 1934 roku (roku paktu o nieagresji z Niemcami) proporcje sił przemawiały na korzyść Polski. Później jednak brak właściwych inwestycji oraz programu zbrojeń i modernizacji armii spowodował, przy dynamicznym rozwoju Wehrmachtu, totalną dysproporcję sił. Utrzymanie równowagi nie było możliwe również dlatego, że na wschodzie zagrożenie Polski było bezspornym faktem, a istota Związku Sowieckiego, jego bezspornie chyba niekwestionowane barbarzyństwo, z góry wykluczało jakąkolwiek współpracę. W toku wojny i później Polacy niejednokrotnie się o tym przekonali. 25 stycznia 1939 roku z wizytą w Warszawie bawił Ribbentrop, minister spraw zagranicznych Rzeszy. Badał on Becka pod kątem nie tylko żądań Niemiec, lecz także neutralności Polski w razie konfliktu z Francją. Powrócił do Berlina bez złudzeń: Polska nie pójdzie na kompromis, nie będzie także neutralna w obliczu zagrożenia ''sojusznika".

Cóż, miłość bez wzajemności niezmiennie towarzyszy wszystkim pokoleniom.

14/15 marca 1939 roku prezydent Czechosłowacji Hacha uratował swój naród od niechybnej katastrofy poddając się pod protektorat Rzeszy. Konflikt skończyłby się w wiadomy sposób.

Zdarzenia nabrały wtedy tempa. 31 marca 1939 roku premier W. Brytanii Neville Chamberlain w Izbie Gmin ogłosił nagle jednostronną, angielską gwarancję pomocy militarnej dla Polski, w każdym przypadku, gdy uzna ona za stosowne użycie swych sił zbrojnych dla obrony integralności terytorialnej czy swych praw suwerennych. Już 2 kwietnia Beck leciał do Londynu celem "krystalizowania'' nowego ''sojuszu''. Zupa została wylana. Zachód wykorzystał naiwność Polaków, ich patriotyzm i zapał do odwrócenia skierowanego w swoje gardło ostrza.

Furda gwarancje!!! Znalazł się jeleń, który wolał połamać swój kręgosłup, by inny samiec scapił jego stadko. Taki błąd mógł popełnić naiwny profesor czy tym bardziej Naczelny Wódz. Wielka Brytania była potęgą morską, ale jej siły lądowe w ogóle nie były wówczas w stanie bronić własnego terytorium, a co dopiero skutecznie pomóc Polsce! Wśród tradycyjnie już nie energicznych polityków francuskich ożyły nadzieje (po dotychczas pozornie filogermańskich posunięciach Becka - stosunki z Litwą i sprawa Zaolzia) na wmanewrowanie Polaków w wojnę.

Jednakże zarówno francuscy sztabowcy i czołowi politycy zdawali sobie sprawę z niegotowości francuskiej armii do prowadzenia jakichkolwiek zaczepnych działań. Oba państwa prowadziły więc z Polską grę złudzeń licząc, że nie znajdzie się ona w orbicie wpływów niemieckich.

Polityka Stalina od lat jątrząca konflikty, zmierzała do wytworzenia sytuacji, w której po wzajemnym wykrwawieniu państw europejskich otworzą się bramy dla światowego zwycięstwa proletariackiej rewolucji. Związek Sowiecki w owym czasie nieustannie rozwijał swój potencjał militarny, wspierał szkoleniowo i materiałowo rozwój niemieckich sił zbrojnych. Jakakolwiek neutralność Rosji Sowieckiej w europejskim konflikcie w ogóle nie wchodziła w grę. Trzeba było być dzieckiem, żeby się łudzić, że skierowanie całości sił zbrojnych przeciw Niemcom i pozostawienie praktycznie niechronionej granicy wschodniej, nie spowoduje reakcji "pokojowej ojczyzny proletariatu".

Po 23 sierpnia 1939 roku myślenie takie było już obłędem. 28 kwietnia 1939 roku w swym przemówieniu Hitler wypowiedział Polsce pakt o nieagresji, a co znamienne, po raz pierwszy nie mówił nic o bolszewikach i ich państwie. 5 maja 1939 roku minister Beck wygłosił swe słynne przemówienie sejmowe.
Wojna była już tylko kwestią czasu. Każda następna kwestia w stosunkach polsko - niemieckich nie ma już znaczenia. Zawarcie przez Polskę '''sojuszniczych'' traktatów z Anglią i Francją (dotyczące w tajnych klauzulach tylko Niemców) uspokoiło sumienia rządzących.

Problem był tylko jeden: przed agresją Rosji Sowieckiej nie chroniło Polski nic!

Ani armia ustawiona w improwizowanym systemie obrony "wachlarzem'' wzdłuż północnej, zachodniej i południowej granicy, ani układu z '''sojusznikami'', ani dawny traktat z Rumunią, który choć antysowiecki, to zupełnie nieskuteczny.

Tak więc 31 sierpnia 1939 roku nie przybył do Berlina specjalny wysłannik rządu RP, nawet już zresztą nieoczekiwany przez wzmocnionych superukładem Reibbentrop - Mołotow i trzykrotnie silniejszych Niemców.

Koniec Państwa Polskiego

1 września 1939 roku żołnierze polscy starali się z prawdziwym męstwem i niesłychanym bohaterstwem wykonać niewykonalny rozkaz obrony ojczyzny. Przewaga Niemców w lotnictwie, broni pancernej, artylerii i zmechanizowaniu jednostek była olbrzymia. Tylko żołnierz tak dzielny jak polski mógł bronić się aż do 6 października 1939 roku. 17 września zamiast gwarantowanej "sojuszem" z Francją ofensywy całością wojsk, krwawiąca armia doczekała się noża w plecy.

W dniu tym żołnierze baonów KOP, jednostek zapasowych i harcerze, starali się zrobić dokładnie to samo co ich koledzy dnia 1 września. Zachodni alianci nie ruszyli nawet palcem w bucie. Szef francuskiej misji wojskowej w Polsce zwyczajnie okłamywał marszałka Śmigłego, że ofensywa jest w toku.

Dlaczego? Dlaczego oficer, który powinien być wychowany w honorze, tak nikczemnie kłamał?

Ano, dlatego, by polskie mięso armatnie dalej biło się o spokój Zachodu, żeby przypadkiem nie dokonano kapitulacji (co ze wszech miar byłoby najlepszym przed 17 września rozwiązaniem) i nie porozumiano się ze zwycięskimi Niemcami. W interesie "demokratycznych mocarstw" leżała bezprzykładna rzeź Polaków. Po 17 września nie było już o czym mówić.

Niemniej jednak nie doszło do wypowiedzenia formalnego wojny przez Polskę ZSRR. Aneksja połowy RP, gwałty i śmierć wielu obywateli nie została formalnie uznana za wojnę!

Sformowany we Francji rząd gen. Władysława Sikorskiego przebąkiwał coś o stanie wojny, drugim wrogu etc., ale ani marsz. Śmigły, ani późniejszy gabinet, nie wypowiedział wojny Sowietom!

Katyń, Miednoje, Charków

Od 1 kwietnia 1940 roku na osobisty rozkaz Stalina, z obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie NKWD rozpoczęło transporty śmierci. W obozach tych znajdowało się kilkanaście tysięcy polskich oficerów, podoficerów, żołnierzy KOP, funkcjonariuszy Policji Państwowej.

Wywożono ich najpierw pociągami wraz z rzeczami osobistymi, przeświadczonych, że jadą do domu w ramach wymiany z Niemcami, potem z rampy kolejowej samochodami do lasów, gdzie po skrępowaniu rąk, nóg i szyi strzałami w tył głowy pozbawiano życia i zakopywano w zbiorowych dołach w lasach Katynia, Miednoje, Charkowa.

Przypominam, że to Rosja do końca naciskała na Hitlera, by nigdy nie powstało, nawet marginesowe państwo polskie. Że z niepokojem reagowała na fakt utworzenia Generalnego Gubernatorstwa, że powołała wspólną grupę NKWD i Gestapo do zwalczania ''polskich bandytów". To co spotkało Polskę we wrześniu 1939 roku, było największą tragedią w jej dziejach. Nawet rozbiory nie przyniosły jej tylu nieszczęść. Znamienny jest pogląd, wyrażony przez osądzanego przez czerwony trybunał oficera podziemia antykomunistycznego, który kiedy prokurator żądał dla niego wyroku śmierci, odpowiedział: "Nie macie prawa mnie sądzić! O nic nie będę prosił. Nie dziwi mnie żądanie prokuratora, gdyż gdybym to ja miał go w swoich rękach, uczyniłbym z nim to samo".

Nikt z trzeźwo myślących Polaków nie liczy chyba na to, że są możliwe jakiekolwiek przyjazne z tamtą stroną, chyba że proporcje sił będą na polską korzyść. Najgorsze jest to, że przez cały czas Polacy dawali krew w obronie nie swoich racji, a ich ?alianci? spłacili im to doprawdy "z nawiązką", zwłaszcza w Teheranie, Jałcie i Poczdamie. Również w Norymberdze, gdzie w toku tego osobliwego procesu oskarżono Niemców o dokonanie mordu w Katyniu.

Oskarżenie popierał sowiecki płk Pokrowskij, a Trybunał rozpatrywał sprawę w dniach 1 - 3 lipca 1946 roku. W sentencji wyroku z braku orzeczenia w tej sprawie, co mówi samo za siebie.

Kiedy 11 kwietnia 1943 roku Niemcy ogłosili światu prawdę o tej zbrodni, reakcje polskich władz, nie mówiąc o sojusznikach, były śmieszne. Brak zdecydowania zaowocował tym, że polski rząd zwrócił się do Czerwonego Krzyża o bezstronne zbadanie tej sprawy dopiero dobę później od analogicznego wystąpienia rządu III Rzeszy. Polacy generalnie bali się drażnić ''alianta''.

Nawet tak delikatne choć anemiczne i niezręczne postępowanie rządu polskiego wywołało gniew Stalina, który po oskarżeniu rządu o "faszyzm i konszachty z Hitlerem'' zerwał stosunki dyplomatyczne z rządem polskim. Alianci zaś, a zwłaszcza Churchill, bardziej niepokoili się, by gen. Sikorski nie został ''obalony" w rządzie, niż o ujęcie się za swoim najwierniejszym sojusznikiem.

Churchill w Izbie Gmin wyrażał "nadzieję'' że zostaną usunięte "nieporozumienia'' między "aliantami". Do Stalina zaś pisał, że Sikorski wystąpił do Genewy ''nieumyślnie'', ale nie zrobił tego w porozumieniu z Niemcami etc. Sami ówcześni rządzący byli sobie winni, bo od 30 lipca 1941 roku tj. od układu Sikorski - Majski rozpuszczali po świecie bzdury o '''przyjaźni, dobroci i wspaniałości Rosji, która zwalnia z więzień Polaków i wprowadza ''tolerancję religijną''.

Dobre sobie!!! Od początku na wszystkie polskie pytania o los 15000 oficerów polskich z Kozielska, Starobielska, Ostaszkowa, Stalin udzielał idiotycznych odpowiedzi np.: "uciekli do Mongolii...'' itp. Spolegliwy i lojalny ''aliantom'' rząd polski zaś, ukrywał te fakty przed opinią publiczną, jak i te, że Sowiety nie uznawały obywatelstwa polskiego ludności '''zachodniej Białorusi i Ukrainy". Małostkowa ta polityka powodowana była chyba obawą, by nie zyskali na tym przeciwnicy "paktu lipcowego", tj. gen. Sosnkowski, lider SN Bielecki czy Prezydent Raczkiewicz.

Zbrodnią tą prócz Polaków, z czynników oficjalnych nie zajął się nikt. Była to nieubłagana logika przyjętej w 1939 roku roli samotnego harcownika Europy.

Uwaga na sojuszników

W 60 lat po tej zbrodni, pomimo wyjścia na jaw większości faktów, ustawienia pomników i krzyży, licznych publikacji i programów, wciąż brakuje wyciągnięcia logicznych wniosków płynących z niej dla polskiej racji stanu. Pozornie czujemy się bezpieczni pod "parasolem" NATO. Wszystko więc zmierza ku dobremu...

Nawet nikt nie chce ''korytarza'', ani ''nie ma już ZSRR". Tylko w Europie znaleźć można pacyfistyczne ukojenie. Powstaje "nowe NATO'', ponoć bez Amerykanów.

Za wschodnią granicą zaś mamy ''prawdziwych demokratów'', a jakże - ludzi postępu i powszechnego pokoju. Przecież na szczęście komuniści przegrali prezydenckie wybory, a nowy prezydent Rosji to renesansowy enkawudzista, szczery przyjaciel Zachodu i miłośnik pokoju!!!

Lata na MIG - u, wręcza ordery, gładko przemawia i kocha dziennikarzy!!!

Nawet ''Gazecie Wyborczej" udzielił wywiadu! Co ciekawe, powiedział, że do KGB skłoniły go szkolne lektury o bohaterskich czekistach i ich dzielnych wyczynach...

Oj, wydaje mi się, że dużo jest jeszcze lasów w rejonie Charkowa, Katynia, Miednoje...

("Czas najwyższy", nr 16 - 17, 15 - 22 kwietnia 2000 r.)

NG xx (xxx)