Kęstutis PETRAUSKIS

Przeszłość postęp podzieliły Litwę

"Każda kucharka może rządzić państwem" - to twierdzenie klasyka bolszewizmu gotowe są udowadniać partie litewskie. Wysunięci przez nich merowie - to organizatorzy strajków, którzy nie studiowali na uniwersytetach, inicjatorzy ''balów żebraków", albo, jak ostatnio wyśmiewało "Rowerowe show", "gliniarze".

Przemian pragnęli wyborcy, którzy głosowali na Partię Chłopską, na powstałą zaledwie przed paroma laty partię socjalliberałów. Chciano jak najlepiej, ale wyszło jak zawsze. Tak właśnie można scharakteryzować sytuację po wyborach samorządowych.

Partie zaczęły siebie już dyskredytować, chociaż jeszcze nie objęły rządów. Na przykład, Nowy Związek A. Paulauskasa wysunął na urząd mera Kowna byłego głównego komisarza policji drogowej Gediminasa Žemaitisa. Oświadczając, że jest Litwinem "czystej krwi", były policjant prześcignął nawet lidera "ubogich" Vytautasa Šustauskasa.

Socjalliberałom zapewne wystarczyło rozsądku, aby nie zgłaszać swego kandydata w Kłajpedzie, gdzie w ubiegłym tygodniu na mera został ponownie wybrany liberał Eugenijus Gentvilas. Gospodarzem Wilna, zapewne tylko tymczasowo, do wyborów sejmowych, będzie ponownie były mer stolicy, eks-premier Rolandas Paksas.

Jego kandydaturę próbowała torpedować lewicowa koalicja, którą z pośpiechem sklecił Związek Centrum. Gdyby nie wąskie interesy partyjne, pragnienie urzędów, prasa wyśmiałaby aktywistki Związku Liberałów, które w czasie pierwszego posiedzenia Rady wileńskiej, urządziły próbę LIFE, mając przed sobą wizję inauguracji R. Paksasa jako przywódcy kraju.

Jednakże teraz mass media i wyborcy śmieją się nie z fanfar, teatralnego początku rządów liberałów, ale z centrystów, którzy dla władzy zupełnie potracili głowy.

Jest bardzo proste wyjaśnienie, dlaczego w walce o władzę stosowane są takie tricki - na Litwie mamy kryzys. Z powodu niego rośnie bezrobocie. Gdzie zaś podziać aktywistów partyjnych? Potrzebują oni urzędów, setek nowych miejsc pracy. Dawni starostowie, hydraulicy, księgowe, pracownicy frontu kultury samorządów zostaną zastąpieni przez członków zwycięskich partii. Czy będą oni lepsi, czy potrafią lepiej kierować? Gdy się tylko patrzy na niektórych kandydatów na merów, nasuwają się smutne prognozy.

Na podstawie wyników wyborów samorządowych można wyciągnąć jeszcze jeden wniosek, mianowicie pogłębia się przepaść między Litwą nowoczesną, która w tym okresie przemian znalazła swe najlepsze możliwości, a Litwą zacofaną, która nie wyzwoliła się ze złudzeń sowieckiej przeszłości. Ta granica podziału przecina kraj w tym miejscu, w którym znajduje się drugie co do swego znaczenia i wagi miasto - Kowno. Dlaczego kowieńczycy głosowali na Šustauskasa oraz na partię, mającą na swej liście jako lidera człowieka o mentalności "gliniarza"? Dlaczego Kowno poprzednio głosowało na konserwatystów i bardzo tym się szczyciło?

Zarówno wtedy, jak i teraz, część kowieńczyków głosowała za przeszłością, za tych, którzy obiecywali, że państwo da, zaopatrzy, dostarczy. Niestety, w latach ostatnich Kowno stało się ostoją proletariatu z charakterystycznym mu sposobem myślenia, mimo to że w mieście działa kilka uniwersytetów.

Czym się wyróżniają Kłajpeda i Wilno? Do nich najszybciej wkroczył postęp, przemiany, wzmocniła się średnia warstwa, ludzie wolnych zawodów. Zainwestowano do nich najwięcej kapitału zagranicznego, jest tu najniższe bezrobocie.

Kłajpeda - to brama Litwy na świat. Morze, tranzyt, handel, ropa naftowa i obcokrajowcy niezwykle prędko zmieniają oblicze portowego miasta. Tylko port i stołeczne Wilno z ogólnego kontekstu Litwy wyróżniają się swym kosmopolityzmem, nieco szerszym spojrzeniem na procesy, zachodzące w Europie i na świecie.

W ośrodkach rejonowych obserwuje się okres rozkwitu prowincjonalizmu. Na domiar złego, zaczynają się kształtować klany, w których i władza, i miejsca pracy skupiają się w rękach jednej "rodziny". Czy w ten sposób nie zostanie zaprogramowana nawet pańszczyzna?

Jak się wydaje, przywódcy partii nie dostrzegają smutnych tendencji. Prosperuje brak odpowiedzialności i wąskie partyjne podejście. Zatem ci, którzy są oszołomieni pokusą władzy, powinni pamiętać, że większość obywateli w czasie wyborów protestowała przeciwko temu, że nie dostrzega zmian. A skoro tak, czy wyborcy nie zmiotą również ich podczas przyszłych wyborów, głosując na jeszcze większych radykałów?

("Veidas" z 13 kwietnia 2000 r.)

NG 18 (454)